niedziela, 21 października 2012

28.09.2012 - Polsko-Český Punk Rock Show - Chorzów

Pod koniec września w trzech polskich miastach (Poznaniu Zielonej Górze i Chorzowie) można było zobaczyć punkowe show, i to nie byle jakie, bo Polsko-Český Punk Rock Show. W chorzowskiej Leśniczówce zagrały Dream Of The Queen i Bulbulators reprezentujący Polskę, a konkretnie jej najlepszą część, czyli Śląsk, oraz The Fialky zza naszej południowej granicy.



Warto napisać o samym klubie Leśniczówka, a właściwie to Leśniczówka Rock'n'Roll Cafe, bo tak brzmi pełna nazwa. Klub ten nie bezpodstawnie nazywa się tak, a nie inaczej. Wystarczy zerknąć na mapę.


Położenie w środku Parku Śląskiego (wcześniej Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku) nie ułatwia dotarcia na koncert, aczkolwiek jeśli ktoś chce to wszędzie trafi. Na piątkowym koncercie niestety tłumów nie było, zapewne swoje zrobiła tu lokalizacja.

Pierwszym zespołem miał być Dream Of The Queen, nowy zespół na śląskiej scenie. Nowy, ale tworzony przez doświadczonych muzyków, znanych z takich zespołów jak Pils, Elektryczny Pastuch, The End czy Nail To Coffin. Niestety dane było mi zobaczyć tylko, jak wchodzą na scenę, później poszedłem po znajomych z Rudy Śląskiej, którzy - a jakże - nie mogli trafić do Leśniczówki. Dodać trzeba, że wokalistą Dream Of The Queen jest Chmielo (wcześniej śpiewał m.in.w Propelers), a kapela nagrywa obecnie swój debiutancki album.

Po dłuższej przerwie, trwającej cały koncert, poświęconej poszukiwaniom zaginionych owieczek, wszyscy wreszcie spotkaliśmy się pod klubem. Był to idealny moment, bo niedługo na scenę mieli wchodzić Bulbulatorsi.  

Bulbulators to znana i ceniona marka na polskiej scenie, zresztą nie tylko polskiej, bo zdarzało im się grać także poza granicami naszego kraju, chociażby na słowackim festiwalu Punkáči deťom czy czeskim Fest Pod Parou. Na koncie mają 6 studyjnych albumów, ostatni to wydany przed dwoma laty "Principes Mortales Punk Aeterna". Od ubiegłego roku w zespole jest 5 osób, do Iglaka, Kondiego, Grubego i Buraka, dołączył syn tego ostatniego, Krzysztof "Lotos" Latosiński, grający na gitarze.

Mimo, iż widziałem Bulbulatorsów już wiele razy (sam nie wiem ile, na pewno ponad 10) to jeszcze nigdy nie zagrali słabego koncertu. Tak było i teraz. Kapela, jak zawsze, zaprezentowała przekrojowy set. Publiczność usłyszała zarówno piosenki z ostatniej płyty, które już spokojnie można nazwać hitami, jak i starsze kawałki. Było i "Hypnos", i "30 kul", i "Będę grzeczny", i "Sprawiedliwośc", i... można tak wymieniać jeszcze trochę. Były też covery, stały zestaw koncertowy Bulbów: "Teenage Kicks" Undertonesów, "My młodzież z krańców wielkich miast" Ramzesa i coś czego nie mogło zabraknąć na koncercie śląskich punkowców - hołdu złożonego Ramones.

Po Bulbach na scenę weszli goście z Czech - The Fialky, ostatnimi czasy coraz częściej grający w naszym kraju. Czesi mają na koncie 3 studyjne albumy, "Průser" (2007 r.), "Šance" (2008 r.) i wydany w tym roku "Kapitán 77". Wcześniej The Fialky widziałem dwukrotnie, na jednym z Memoriałów w Czerwionce i na Ska! Oi! Days w Sosnowcu. Z koncertu na koncert podobają mi się coraz mniej (gdy widziałem ich w Krakowie w październiku, za jakiś czas będzie relacja, to po prostu olałem ich występ). W Chorzowie zagrali m.in. "Punk sex pivo", "Punk 77", "Počernice boys" + oczywiście co nieco z ostatniej płyty, której do dzisiaj nie miałem okazji przesłuchać (i jakoś mnie do niej nie ciągnie).

Podsumowując: wyjazd słaby, jedynym plusem był koncert Bulbulatorsów i spotkanie znajomych. Dobrze, że mili ludzie zapewnili podwózkę prawie pod sam dom.
















wtorek, 16 października 2012

15.09.2012 - Rebel Ska Fest - Chorzów

Ponad miesiąc po pierwszej koncertowej wizycie w chorzowskim Rebel Garden Cafe, we wrześniu przyszła pora na kolejną. Tym razem, w ramach koncertu pod nazwą Rebel SKA Fest, miały wystąpić dwa zespoły grające ska, czyli to co tygryski lubią najbardziej.


W ten sam dzień w Sosnowcu miał być inny koncert (Horrorshow, Werwolf 77, Saint & Sinners i Tony Tarantula & his Bastards), więc właściwie do ostatniej chwili miałem dylemat, gdzie pojechać. Za wyborem Chorzowa przeważały 2 zespoły, których nie widziałem wcale lub od bardzo dawna oraz brak ska w Sosnowcu - w zeszłym roku grał np. francuski Skarface.

Podobnie, jak w sierpniu, także i teraz koncerty odbywały się przed Rebel Garden Cafe. Jedyną różnicą był brak sceny. Koncert, co nie powinno dziwić w naszym kraju, zaczął się z opóźnieniem. Na pierwszy ogień poszedł zespół o nazwie TeSkapsie.

O samym zespole wiadomo niewiele. Posiada profil na myspace, ale informacje na nim zawarte, oględnie mówiąc, są bardzo oszczędne w treści. W swojej biografii napisali:
Na początku było słowo ... potem dźwięki aż wreszcie powstało TeSkapsie...
W składzie, nie wiem na ile informacje te są aktualne, znajdziemy 9 osób: Marcin M., Mnichu, Krzychu, Czyżu, Maciej M., Marcin D., Wolf, Dudi, Tomski. TeSkapsie pochodzą z Piekar Śląskich i to głównie tam - w klubie Piekarnik - występują. Czasem zdarzają im się wypady do innych miast, w tym roku zagrali m.in. na festiwalu Najcieplejsze Miejsce Na Ziemi w Wodzisławiu Śląskim. Na festiwalowej stronie przeczytamy:
Te!Skapsie to śląska legendarna grupa widmo! Reggae, Ska Rock Staedy, Rock'n'roll a wszystko to w Jazz-owym zacięciu sekcji dętej! Od 2002 roku w zespole zaszło wiele zmian ale dalej walczą z niezniszczalną siłą!
"Śląska legendarna grupa widmo" - to chyba najtrafniejsze określenie tegoż zespołu. Zespołu, który do tej pory udało mi się widzieć w akcji tylko raz, a dokładnie 22.04.2012 r. we wspomnianym wcześniej Piekarniku. Zagrali wówczas z czeską kapelą Sultan Soliman.

Wróćmy jednak do chorzowskiego Rebel Ska Festu. TeSkapsie jak najszybciej powinni zadbać o jakąś promocję, bo naprawdę grają bardzo dobrze. 4-osobowa sekcja dęta (dwa saksofony, puzon i trąbka) ładnie, czasem jazzująco, "chodzi". Wokalista nie męczy swym głosem, a to ważne. Co zagrali? Nie mam pojęcia. Zdawało mi się, że słyszałem "Gangsters" The Specials, aczkolwiek czy to na pewno było to, czy tylko jakaś wariacja na temat - tego niestety nie wiem. Wiem za to, że kapela ta powinna wreszcie wziąć się w garść i dać okazję reszcie Polski do pójścia na koncert, ale żeby do tego doszło trzeba organizatorom dać o sobie znać i na dobry początek chociażby ułatwić skontaktowanie się ze sobą.  

Wszystko co dobre, jednak musi się skończyć. Po reprezentantach Piekar Śląskich, na "scenę" wyszedł, niemiłosiernie długo strojący się, Drenkrom ze Skrzyszofa. Nazwa ta absolutnie nic mi nie mówiła, nie słyszałem żadnego kawałka. Zajrzałem na stronę zespołu, ale nie wczytałem się w nią zbyt dokładnie, dlatego też przeoczyłem to:
Gramy energicznego punk rocka z domieszką ska i szczyptą osobistych fascynacji każdego z nas.
Widziałem mnóstwo różnych zespołów, głównie punkowych i z ręką na sercu muszę napisać, że był to najgorszy koncert na jakim byłem w tym roku. Drenkrom zdetronizował nawet Załogę Andrzeja, którą miałem wątpliwą przyjemność widzieć w maju. W skład zespołu ze Skrzyszofa wchodzi 9 osób, w tym 2 wokalistów, 2 gitarzystów i 3-osobowa sekcja dęta (trąbka, puzon, saksofon). Muzyka Drenkromu mogłaby zrobić furorę w latach 90. wśród polskich punków, ba! może nawet ich kasetę wydałby Silverton. Na scenie ska nie ma to racji bytu. Na współczesnej punkowej też już raczej nie. Dwóch wokalistów, z czego jeden wykrzykuje jakieś komunały przez megafon, napierdalanka (pardon my french) bez ładu i składu. Jednym słowem STRASZNE. Wytrzymałem z 15 minut i ewakuowałem się do domu.     
Jedynym plusem tego zespołu jest to, że dzięki niemu odbyła się ta impreza, bo to jeden z członków Drenkrom odezwał się do Darka Zalegi z Rebel Garden Cafe. W przyszłym roku w planach jest większa impreza ska, oby bez Drenkromu.

Na zakończenie kilka zdjęć, raczej nie aspirujących do World Press Photo. ;) Na ostatniej focie nieszczęsny Drenkrom.











  





wtorek, 9 października 2012

12.09.2012 - MiSanDao, Wee Wees, Opcji Jest Wiele - Kraków

Na początku sierpnia w sieci pojawiły się informacje o przyjeździe do Polski MISANDAO, oi!-owej kapeli rodem z Państwa Środka. Mieli zagrać w naszym kraju 2 koncerty - w Krakowie oraz w Warszawie. Początkowo rozważałem wizytę w stolicy, ale ostatecznie - ze względu na czas dojazdu ze Śląska i krótsze czekanie na powrotny środek lokomocji - przeważył Kraków.

Koncert w mieście Kraka odbył się w klubie Kot Karola, klubie pełnym zakamarków i zaułków. Nawet gdyby na koncert przyszło tam ze 200 osób, to i tak - zakładając, że wszyscy nie skupiliby się w salce koncertowej - nie byłoby tego widać. Z drugiej strony ta "zakamarkowatość" i grube mury, ma swoje zalety - nie trzeba wychodzić z klubu, by uniknąć wątpliwej przyjemności słuchania jakiegoś miernego zespołu - bo, zakładam, że i takowe ansamble grają tam koncerty.


Koncert rozpoczęła miejscowa kapela Opcji Jest Wiele. Powstali w 2008 r., dwa lata później wydali epkę pt. "Białe Tabletki". Na koncercie nie zaprezentowali nic, co mogłoby mnie zainteresować, ot taki sobie punk rock aspirujący do bycia ska punkiem, więc postałem chwilę pod sceną i poszedłem napić się piwa. 

Przy okazji, warto wspomnieć o cenie piwa, bo ta - delikatnie mówiąc - mnie zaskoczyła. Żubr w butelce sprzedawali po 5 zł, co biorąc pod uwagę lokalizację klubu (znajduje się przy samym Rynku, rzut kamieniem od Kościoła Mariackiego) było nader korzystną ceną. Ciekaw jestem, czy była to jednorazowa promocja tudzież promocja koncertowa, czy jest tam tak na co dzień.   

Jako drugi na scenę wszedł zespół Wee Wees, jak określono go w opisie wydarzenia na facebookulegendarna punkowa brygada z Krakowa. Zapewne tak legendarna, że ich legenda nie wyszła poza obręby miasta. Tymi oto słowy wokalista przywoływał publiczność:

Chodźcie słuchać moich słów, a jak nie to spierdalajcie.

To plus sama stylówa członków Wee Wees pozwalała domniemywać, że będzie co najmniej śmiesznie.




I w rzeczy samej, tak właśnie było. Grzechem byłoby nie zacytować tekstów kapeli. A jako że są przedstawicielami nurtu short track punk rock, nawet i dwóch. Najpierw coś po angielsku:
aj em e pank
aj em no fjuczer
i hew e leder
end aj hejt ju
aj em e pank
so stej ełej
bikoz aj kil ju
on ewry dej
 a teraz po polsku, wszak Polacy nie gęsi...:

starca emeryta
poczęstuje trepem
po co będzie łaził
ryj mu zara sklepie

a staruszce z siatą
i kundlem sierściuchem
morde zara złoje
mym nowym łańcuchem

ref. bo ja jestem inny
i nie mam przyszłości
więc się odpierdolcie
no bo tak
A tutaj wersja obrazkowa dla tych, którzy mają problemy z tak dużą ilością literek.


Było szybko i konkretnie. Prawie jak u GG Allina, którego jestem fanem. No może, w porównaniu do Allina, za dużo sacro punka, a za mało pornografii.  


Po supportach i ciągnącej się niemiłosiernie przerwie nadszedł czas na MiSanDao. Jak przystało na zespół skinheads, wzięli oni swoją nazwę od... lokalnego łakocia. Tego i kilku innych ciekawostek możemy się dowiedzieć z wywiadu przeprowadzonego z Lei Jun, wokalistą zespołu, przez Marcelinę Obrzydowską (ukazał się w tygodniku "Przekrój"). 

Jeszcze przed koncertem sam zespół wzbudził pewne kontrowersje swoimi poglądami. Odwołują się bowiem do pierwotnego etosu ruchu skinheads, głosząc hasło: NO NAZIS! NO RACISM! NO FASCISM!, a to różnym muzyczno-subkulturowym specom jest bardzo nie w smak.

MiSanDao powstał w 1999 r. w Pekinie. Trzy lata później wydali swój debiutancki album pt. "Clamp Down". W 2005 r. wydali własnym nakładem kolejny album, "Proud Of The Way". Zainteresowała się nim niemiecka wytwórnia Saalepower Records, dzięki której rok później ukazała się reedycja na CD i LP. Od tamtego czasu Chińczycy stali się bardzo popularni w Niemczech. Sporej popularności przysporzył MiSanDao także występ w filmie dokumentalnym "Oi! Skins in Beijing" nakręconym przez Maxa Celko i Heike Scharrera (część 1, 2 i 3). W 2007 r. Saalepower Records wydało "Tour Show in Europe", będący zapisem pierwszej europejskiej trasy chińskich skinheadów. Dwa lata później nakładem tej samej wytwórni ukazał się, jak na razie ostatni w dorobku MiSanDao, album "Chinese Boot Boys".

Do Krakowa pojechałem właściwie z jednego powodu - żeby zaliczyć koncert punkowego zespołu z Chin, wszak nieczęsto ma się okazję widzieć na własne oczy taką egzotykę. To że grają oi! music było dodatkowym, ale bardzo istotnym, smaczkiem. W sieci można natrafić na różne opinie na temat MiSanDao, wśród nich i takie, że to przeciętna (ba! nawet słaba), wtórna kapela, których wiele jest chociażby w samych Niemczech. Ich jedynym atutem jest to, że pochodzą z Chin. Cóż, każdy orze jak może. Prawda jest taka, że punk rock (także oi!, street punk czy inne podgatunki) to nie jest żadna wirtuozeria, bo i nie o to w tym wszystkim chodzi. Niewiele jest zespołów, grających coś oryginalnego, ale jak to się mówi, wszystko już było, a cytując tekst z "Rejsu":
Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.

Sam koncert Chińczyków to było solidne oi!-owe granie. Nie wiem, jak z płyt, bo słyszałem raptem ze 2 piosenki na youtube, ale na żywo jak najbardziej dają radę. Tematyką piosenek nie odbiegali od większości zespołów z tego nurtu (wiadomo, skinhead style, working class, piwo itd.). Co prawda na setliście widniały 2 tytuły po chińsku, ale dałbym sobie palec uciąć, że śpiewali tylko po angielsku.

Publiczność usłyszała m.in. "We Are Skinhead We Are Punk", "Chinese Boot Boys", "Skinhead Never Walks Alone", "It's Not My Game", "You Are Punk" i "Union In Beijing".

Po zakończeniu jeszcze dwukrotnie musieli bisować. Najpierw kontynuowali część oi!-ową (takimi kawałkami, jak "One More Beer" czy "Way Of Life"), a za drugim razem zagrali to czego brakowało mi w czasie zasadniczej części ich występu, ska i skinhead reggae. Na szczęście w końcu się doczekałem kilku kawałków, wśród których największy aplauz publiki zdobył cover pewnego klasyka. Kto był ten pewnie wie, o który skinhead hit chodzi. Jeśli nie, to podpowiem tylko, że było to coś z repertuaru "Ojca Chrzestnego Ska". 












Wypad do stolicy Małopolski zaliczam do udanych. Nie dość, że zobaczyłem 2 fajne koncerty, to wreszcie odwiedziłem przybytek zwany Kotem Karola (ostatnimi czasy sporo się tam dzieje). Teraz pora na coś z Japonii, najlepiej gdzieś na Śląsku.

Więcej zdjęć znajdziecie na PICASIE.