niedziela, 15 września 2013

13.12.2012 - Ziggie Piggie & Gabi Mystic, The Bartenders meet Dr. Ring-Ding - Sosnowiec

Podobno jeśli powiedziało się A, to trzeba także powiedzieć B. W drugą stronę ta zasada chyba także działa, więc skoro już w ostatnim wpisie (lub, jak kto woli, blogonotce) napomknąłem o pewnym koncercie Ziggie Piggie, wypadałoby napisać o nim nieco więcej. Zaczynamy!

W grudniu ubiegłego roku The Bartenders, czyli ska-jazzowe combo wprost z Warszawy, po raz trzeci połączyli swoje siły z Dr. Ring-Dingiem vel Ryśkiem. W trakcie wspólnej minitrasy po Polsce odwiedzili 4 miasta: Sosnowiec, Warszawę, Wrocław i Poznań. W poszczególnych miastach Barmanów i Doktora wspierali CT-Tones, Las Melinas i wspomniane wcześniej sosnowieckie Ziggie Piggie. Miałem przyjemność uczestniczyć w koncercie na pierwszym przystanku trasy The Bartenders meet Dr. Ring-Ding! Exclusive Ska Reggae Dancehall Show!, który odbył się w sosnowieckim klubie 2Doors

Pretekstem do kolejnego - już trzeciego - spotkania The Bartenders i Dr. Ring-Dinga była premiera "Piping Hot", 15 studyjnego albumu w dorobku tego ostatniego (płyta została nagrana pod szyldem Dr. Ring Ding Ska-Vaganza - połączone siły Ring-Dinga i barcelońskiego Freedom Street Band oraz muzyków z kilku innych zespołów, nie zabrakło także Doreen Shaffer). Album ten, po flircie Doktora m.in. z dancehallem, miał być powrotem do tradycyjnego ska, muzyki znanej z debiutanckiego "Dandimite!", wydanego w 1995 r. z The Senior Allstars.





Kolejność występów miała wyglądać tak:

★ 19:00 / Dr Love
★ 20:00 / Ziggie Piggie & Gabi Mystic
★ 21:00 / The Bartenders meet Dr. Ring Ding
po koncercie afterparty -> Dr Love

Niestety koncertowa rzeczywistość w Polsce często z zapowiedziami (zwłaszcza dotyczącymi godzin występów) ma niewiele wspólnego. Tak było i tym razem. Podobno - takie chodziły słuchy - to zasługa właściciela lokalu, który czekał aż pojawi się więcej ludzi. Ile w tym prawdy, nie wiem. 

Ziggie Piggie zaczęło grać po 21. W tekście o Open Ska Festivalu wspominałem o często zmieniającym się składzie zespołu, 13 grudnia w klubie 2Doors, oprócz jedynego stałego członka kapeli, czyli Stecyka, zagrali Victor Quero, Bogusia Ludwińska (znana m.in. z nieistniejącego już zespołu Banda de Chicas), Janusz Rutkowski i Mikołaj Tabako (dwaj ostatni, rzecz jasna, to członkowie The Bartenders). W rolę wokalistki wcieliła się Gabi Budzianowska (Natural Mystic Akustycznie) - to głównie ona udzielała się wokalnie na płycie "Old Songs".   




Na początek Ziggie Piggie zagrało instrumentalne intro, potem "Live up" i "Same old songs". Później była mała przerwa spowodowana... oświadczynami. Tak jest, pewien dżentelmen - o czym została wcześniej uprzedzona Gabi, która dokonała odpowiedniej zapowiedzi - oświadczył się na scenie swojej pani, wielkiej fance Ziggie Piggie. Cóż wtedy mógł zagrać zespół, jeśli nie "I love you"? Następnie publiczność usłyszała "Why oh", "Shake", "Rude girl" i... koniec (dokładnie o 21:39). Gabi akurat zapowiada "Pied Piper", a tu zonk - lekko zdezorientowani muzycy muszą schodzić ze sceny. Szansa, że znowu zobaczy się ten zespół z dwoma dęciakami jest niewielka, więc tym bardziej szkoda. 

Zarówno Barmanów, jak i Doktorka widziałem w akcji tylko po jednym razie. Barmanów w 2011 r. w Oleśnie Śląskim na VII Majówce Reggae, natomiast Ring-Dinga - w wersji soundsystemowej - 3 lata wcześniej w Częstochowie na X urodzinach Rub Pulse, nic więc dziwnego, że nastawiałem się, delikatnie mówiąc, na prawdziwą ska petardę. I się nie zawiodłem!
 
Kiedy byłem  na The Bartenders w Oleśnie Śląskim, na wokalu był trębacz Mikołaj Tabako. Wtedy był to najsłabszy element w zespole. Później do zespołu dokooptowano Kubę Sadowskiego (znanego także jako Earl Jacob), który notabene za niecały tydzień - po 3 latach grania z Barmanami - odchodzi z zespołu. Przed sosnowieckim gigiem obejrzałem kilka filmików z koncertów Bartendersów i niestety nie powalił mnie wokal Kuby, miało się wrażenie, jakby nie do końca czuł ska. Daleko mu było do jego imiennika, pierwszego wokalisty The Bartenders Kuby Wirusa.  


W Sosnowcu szybko jednak zmieniłem zdanie. Dawał chłopak radę. Ach, jak on zaśpiewał kawałek "Warszawo" (autorstwa perkusisty Marka Gonzáleza)! Utwór ten jest tak przesiąknięty emocjami do swego (rodzinnego czy przybranego) miasta, że trzeba - no po prostu trzeba i już - zatrzymać się przy nim chwilę dłużej.  

Warszawo, Warszawo, Warszawo!
Kto raz w sercu miał cię, stracony,
Kto poznał twój cień, naznaczony,
Bliznami miłości i brzytwy,
Kto zna twe gonitwy,
Wiślany smak żytni,
Gdy drą się rybitwy,
Na zawsze twój jest.

Warszawo, Warszawo, Warszawo! 
Kto dachy twe schodził nocami,
Kto widział jak lśnisz latarniami,
Skąpana w granacie przedświtu,
Kto kół pierwszych zgrzytu,
Nie kryjąc zachwytu,
Wysłuchał, ten nigdy,
Nie zapomni cię.
Gdy Ślązak - a jak wiadomo, na Górnym Śląsku nie darzy się zbytnią estymą stolicy i warszawiaków - zachwyca się utworem o Warszawie, to coś w nim musi być. Chciałbym, aby kiedyś ktoś napisał podobny utwór właśnie o Brudnym Południu. Na punkowym podwórku coś już powstało (miejsca dość, więc też sobie zacytuje, wszak dobre teksty trzeba promować):

niebo waży milion ton i ma kolor rtęci
pewnie poszłoby na złom, gdyby dało się odkręcić

to nie złota polska jesień, tylko czarna śląska zima
świat w niskiej rozdzielczości - taki mikroklimat

sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
Bobrek, Zaborze, Ligota i Fryna
Bobrek, Zaborze, Ligota i Fryna

nie jest łatwo o oddech, ale trzeba sobie radzić,
czarny kleks na życiorysie, pęknięcie w krajobrazie

sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
sam dobrze nie wiem, co mnie tu trzyma
Bobrek, Zaborze, Ligota i Fryna
Bobrek, Zaborze, Ligota i Fryna'
(Whitman - Fryna) 
Teraz pozostaje czekać na ska ze śląską duszą.

Mimo iż stołeczni ska-jazzowcy zagrali bodajże tylko 3 utwory (w tym "I need you" z debiutanckiej epki) to było naprawdę zawodowo. Trzeba będzie w końcu wybrać się do Warszawy na ich koncert! 

Po tych kilku utworach z repertuaru The Bartenders, zespół przekształcił się w backing band, bo na scenie pojawił się Richard Alexander Jung, czyli Dr. Ring-Ding. Współpraca Junga z warszawskim combo zaczęła się, gdy został zaproszony do zaśpiewania w jednym z utworów na debiutanckim albumie Bartendersów. Album ten, po wielu perypetiach, ukazał się nakładem Fonografiki w kwietniu 2013 r. 


I tutaj, bez zbędnego ociągania, zaczęło się szaleństwo. Co prawda był to koncert promujący album "Piping Hot", jednak utworów z tej płyty było najmniej, co dziwić nie powinno, wszak Dr. Ring-Ding jest artystą niezwykle płodnym (co rusz pojawiają się nowe produkcje, zarówno kooperacje z artystami z różnych zakątków świata, jak i autorskie numery). Oprócz artystycznej płodności Doktorka, warto wspomnieć o swobodzie z jaką porusza się po różnych gatunkach, niezależnie czy jest to tradycyjne ska lub ska-jazz, reggae, dancehall czy calypso. I w każdym z nich sprawdza się znakomicie.

W Sosnowcu zaprezentował solidną przekrojową dawkę jamajskiej muzyki: "Dandimite Ska", "Call Di Doctor", "Bad Company", "In The Mood For Ska", "Dancehall Nice Again", "The Needle", "Seven Days (One Week)", "Doctor's Darling", "Polish Vodka", "Push Wood", a z nowych piosenek "Trafficker", "Noah", "Sammy Don’t Go Out No More", "All Because I Love You". To oczywiście nie wszystko. Największą furorę zrobiła oczywiście "polska wódka", wszak jak to mówi Rysiek:

polska wódka smakuje bardzo dobrze



A gdy śpiewa się o wódce to wypadałoby zwilżyć nią gardło, co czym prędzej uczyniono.

Dr. Ring-Ding, jak można było się przekonać, to istne sceniczne zwierzę. Żartom, przekomarzaniom się z publicznością (a zwłaszcza z jednym człowiekiem) - także po polsku - nie było końca. Człowiek ten potrafiłby zmusić do zabawy nawet sztywniaków z polskiego Sejmu. Doktor, po bodaj trzykrotnym powrocie na scenę, skończył grać ok. 0:15. Publiczność pożegnano klasykiem, "Latin Goes Ska".

Gdy już Bartendersi i Ring-Ding zakończyli bisy na scenę wyszedł Dr Love i zaczęło się skandowanie "Rysiek, Rysiek, Rysiek". Rysiek wyszedł więc na scenę i rzekł:
wszystkie Ryśki to porządne chłopy
Już nie pamiętam, czy przed 13 grudnia "Piping Hot" w ogóle nie słuchałem, czy tylko przesłuchałem pobieżnie, ale po koncercie album stał się jednym z moich ulubionych, do dzisiaj często gości w moich głośnikach. A do następnego występu Ring-Dinga musiałem czekać aż do 13 lipca, ale o tym innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz