Bytom - miasto na Górnym Śląsku, ponad 174 tys. mieszkańców (od lat tendencja spadkowa). Koncertów (jakichkolwiek), jak na lekarstwo, a jeśli już coś się dzieje to przeważnie jakieś elektroniczno-alternatywne cudactwa. Nic więc dziwnego, że ucieszyła mnie informacja o koncercie ska. Trochę mniej ucieszyła godzina rozpoczęcia (piątek, 20:00), ale na szczęście w tym kraju koncerty prawie ZAWSZE mają opóźnienie, więc spokojnie zdążyłem dojechać z pracy (którą kończyłem właśnie o 20:00), ba! jeszcze musiałem czekać.
W ten piątkowy wieczór w klubie Brama miał zagrać zespół TeSkapsie, "śląska legendarna grupa widmo" rodem z Piekar Śląskich. W 2012 r. chwaliłem ich po koncercie w Chorzowie. Teraz już tak różowo nie będzie, niestety.
Od września 2012 r. zespół zagrał 4 koncerty (vide lista w facebookowym opisie), tylko raz zapuścił się poza granice Górnego Śląska. W międzyczasie szukali wokalisty lub wokalistki, ale - z tego, co widzę po zdjęciach - śpiewak wciąż jest ten sam. Zmniejszyła się za to sekcja dęta (ostał się jeno puzon i saksofon), przybył kolejny gitarzysta (tylko po co?).
W 2012 r. TeSkapsie zrobili na mnie naprawdę bardzo dobre wrażenie, warto było wtedy zarekomendować ten zespół ludziom z innych części kraju. Po ostatnim koncercie odczucia mam wprost przeciwne. Grupa, która, zdaje się, chce być uważana za grającą ska, w Bytomiu ska prawie w ogóle nie zagrała, była go śladowa ilość. Był za to rock'n'roll, było trochę reggae, był rock, były jakieś inne pierdoły. Gdyby wyrzucić wokalistę (albo jakoś ograniczyć jego rock'n'rollowe zapędy) i jednego gitarzystę to zapewne całość brzmiałaby bardziej strawnie, bo właśnie instrumentalne kawałki były najlepsze (a to puzon i saksofon ładnie zaznaczyły swoją obecność, a to klawiszowiec porwał się na małe solo, które jednak po chwili skutecznie zagłuszono). Plus należy się za dobór coverów, jeden klasyk ska ("Gangsters" Specialsów) i kilka z rejonów odległych od jamajszczyzny - "Lucille" i "Slippin' and Slidin'" Little Richarda (grane także m.in. przez Johna Lennona), "Sunny" Bobby'ego Hebba (znane najbardziej z wykonania Boney M.) czy "Mój jest ten kawałek podłogi" Mr. Zooba. Ten ostatni kawałek - na który, notabene, mam wręcz alergię - kończył set. Później, po małej przerwie, zespół miał jeszcze co nieco zagrać, ale wolałem się ewakuować.
Koncert zaczął się ok. 21:00, a już po 30 min. grania zespół zrobił sobie 15-minutową przerwę... żeby ochłonąć. Jeśli, w co wątpię, takie było zarządzenie klubu (tak jak swego czasu na koncercie Vespy w Śląskim Jazz Clubie) - ok, nie czepiam się. Siła wyższa. Jeśli kapela serio była tak niemiłosiernie zmęczona po dwóch kwadransach, cóż, jej członkowie musieliby udać się na korepetycje do weteranów rodem z Jamajki, którzy grają bez przerw godzinę, mimo że mają na karku po 60-70 lat.
Trzeba przyznać, że publiczności się podobało (przy "Kawałku podłogi" był szał), nawet tzw. przypadkowym ludziom. Cóż, w klubie niewiele było osób, które przyszły tylko ze względu na koncert. Większość po prostu, jak co piątek, przyszła na piwo. Przy stolikach siedziały i kobiety, które menopauzę już dawno mają za sobą, i pijani dresiarze, i wąsaci jegomoście w średnim wieku - pierwszy raz byłem w Bramie, klientela nie zachęca do powtórki. Na koncert tak naprawdę przyszło garstka, w tym oczywiście bliscy/znajomi członków zespołu.
Tylko, co z tego, że przypadkowym ludziom się podobało? Zagrałaby Marylka pospołu z Bajmem i reakcja byłaby podobna. Rozrywka serwowana przez weselnych grajków też się podoba, pijana tłuszcza tańczy i woła o jeszcze, ale chyba nie o to chodzi.
Tak czy siak, jeszcze nie spisuję TeSkapsie na straty, może w końcu dotrze do nich, jaki jest właściwy kierunek. Jak to swego czasu powiedział jeden z najbardziej znanych polskich alkoholików: NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ!
Poniżej zdjęcia Krzysztofa Kadisa.
Relację można można przeczytać także na
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz