Po ponad 3-letniej przerwie pojechałem do Miasta Świętej Wieży na koncert. Przez te lata, oczywiście, było tam trochę koncertów wartych uwagi, ale tak się jakoś zwykle składało, że albo nie chciało mi się jechać, albo nie miałem czasu, albo było zimno itd. (wiadomo, każda wymówka jest dobra). W maju 2010 r. byłem w Częstochowie na Elektromadonnie, grały wtedy trzy kapele: Karate No Mercy, Profanacja i Przeciw (przydaje się last.fm przy przypomnieniu sobie, kiedy było się na jakimś gigu). 21 maja w Carpe Diem miały zagrać dwa zespoły z zagranicy, jeden ze Stanów Zjednoczonych, a drugi z Zagłębia (ot, taki śląsko-zagłębiowski prztyczek). O tej drugiej napisałem co nieco przy okazji relacji z GoodBye Kitty vol. 6.
Swego czasu byłem na bieżąco z sajkowymi zespołąmi, słuchało się
świeżynek i klasyków, potem jakoś mnie to znudziło, więc jakem laik, pozostaje mi tylko oddać stan
swojej wiedzy na temat tejże kapeli cytatem z pewnego polskiego filmu:
Na wyjazd zdecydowałem się tak naprawdę niecały tydzień przed koncertem, wtedy gdy wreszcie pojawiły się jakiekolwiek szczegóły (już zaczynałem podejrzewać, że koncertu w ogóle nie będzie, bo jedyne info znajdowało się na stronie kapeli), a konkretnie cena. Miasto i klub (a właściwie to bar/knajpa) znane było z miesiąc wcześniej, ale informacji o biletach ani widu, ani słychu. Kiedy wreszcie podano, że wjazd ma być darmowy, a już wcześniej słyszałem dużo dobrego na temat występów Koffin Katsów (np. w zeszłym roku w Warszawie), to decyzja mogła być tylko jedna - jadę. Od razu sprawdziłem stronę Polskiego Busa i zabukowałem bilety (trasa Katowice-Częstochowa-Katowice za 16 zł = bardzo dobra opcja, zwłaszcza, że pociąg kosztuje 16 zł w jedną stronę). W międzyczasie okazało się, że jednak koncert nie odbędzie się w Setce (lokal w stylu warszawskich Przekąsek i Zakąsek czy katowickiej Lornety z Meduzą), tylko w Carpe Diem, wejściówka zwiększyła się do 5 zł, co i tak było śmiesznie niską ceną.
Polski Bus, który - co można przeczytać we wcześniejszych wpisach - przyjeżdżał i odjeżdżał idealnie o czasie, tym razem ruszył z 15-minutowym opóźnieniem Skandal! Po 18 zameldowałem się w Świętym Mieście, zgarnąłem z dworca PKP reprezentanta Knurowa
przy okazji ciekawostka prosto z WIkipedii: Knurów jest drugim co do wielkości (po Rumi) miastem niebędącym siedzibą powiatu w Polsce, a zarazem jedynym miastem niepowiatowym, którego organem władzy wykonawczej jest prezydent
i poszliśmy na słynną Aleję Frytkową, gdzie za cenę 8 polskich złotych można zjeść słusznych rozmiarów hamburgera. Hamburgery, które ostatecznie dojedli miejscowi bezdomni. Nie śmierdzieli i nie chcieli kasy na chlanie, więc co mi tam, mogę odpalić komuś resztkę. Skoro jest koncert to wskazane jest before, a najlepiej BEERfore, party. Szybki rekonesans po pobliskich sklepach z alkoholem, równie szybkie dokonanie zakupów i można zaczynać. Później udane udaremnienie kradzieży w Tesco (pamiętajcie, kto kradnie ten cygan!) i kierunek Carpe Diem. Na skrzyżowaniu Alei NMP z Aleją Wolności spotkaliśmy się z tubylcami i poszliśmy po... alkoholowe zaopatrzenie, bo po cóż innego? Jakież było moje zdziwienie, gdy w całodobowym sklepie z
trunkami wszelakimi zauważyłem...
Jako że jestem fanem radlerów, nie mogłem odmówić sobie jego spróbowania. Spodziewałem się szczyn o cytrynowym zapachu, a tu szok. Dało się wypić i to nawet ze smakiem (a może to przez nieco znieczulone innymi browarami kubki smakowe?). Stosunek ceny do jakości wypadł bardzo dobrze, więc po koncercie uraczyłem się jeszcze jednym. Trzeba będzie, tak dla pewności, kupić jeszcze kiedyś i wypić w domowych pieleszach.
Jeśli ktoś jest fanem pleneringu - polecam tyły częstochowskiej AJD, pan cieć przyjdzie, powie żeby nie siedzieć za długo i można uprawiać tę zacną dyscyplinę. Zawsze to milej w słoneczny dzień wypić piwo (czy co kto tam lubi) pod chmurką, niż w knajpie czy w ogródku piwnym. Koncert miał zacząć się o 20, ale oczywiście było opóźnienie, którego nie odczuliśmy, bo... nie było nas w klubie. Gdy już dotarliśmy, na scenie szaleli zagłębiowscy sajkowcy, czyli Tony Tarantula i jego bastardzi.
Pod sceną kilkanaście osób, przy stolikach też sporo, więc frekwencja lepsza niż przewidywałem. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że gig był we wtorek i że był, delikatnie mówiąc, średnio rozreklamowany. No i te problemy z klubem, miało być w Setce, później gdzie indziej, następnie znowu w Setce (która jednak miała jakąś poważną awarię prądu), a ostatecznie było w Carpe Diem.
fot. Marta K. |
Z koncertu na koncert, zagłębiowskie trio podoba mi się coraz bardziej. Już, przy okazji poprzedniej relacji, napisałem o nich co nieco, więc nie będę się powtarzał.
Tym razem jednak wrzucę ich setlistę:
1. Intro2. Lonesome Train3. Tromaville4. Twilight Zone5. Partners in Crime6. Gonna Have a Ball7. Andrei Chikatilo8. T.T.A.H.B.9. Why Did I Do That?10. Psychobilly Against Hippies11. Let's Wreck12. I Sold My Soul To R'n'R
Jak widać, pojawiły się także kawałki, których nie ma na "Crawling Terror EP" i "Satan's Garage EP", chociażby "Psychobilly Against Hippies" czy "Let's Wreck". Swoją drogą, czyżby ten ostatni był coverem Coffin Nails? Dopisane 25.05.2013: jak dowiedziałem się z wiarygodnego źródła, zespół nie grał tego wieczoru żadnych coverów.
Schodząc ze sceny zespół podziękował Amerykanom za użyczenie instrumentów. Ciekaw jestem, co się stało, wszak zwykle grają na własnych. Dopisane 25.05.2013: Koffin Kats użyczyło Tony'emu Tarantuli i jego bastardom gitary, ponieważ gitarzysta tych ostatnich zerwał w swojej strunę, a mimo iż miał ze sobą 4 komplety strun, to w żadnym nie było akurat tej najpotrzebniejszej.
Gwiazdą wieczoru był zespól Koffin Kats, trio z Detroit w stanie Michigan grające - uwaga! chwila niepewności, i jeszcze jedna - psychobilly. Jeszcze przed koncertem wygrzebałem w czeluściach sieci fragment zapowiedzi ich koncertu z 2008 r. Zdaje się była to ich pierwsza wizyta w naszym kraju, zagrali wówczas w Warszawie na trzecich urodzinach strony psychobilly.boo.pl. Do rzeczy, we wspomnianej zapowiedzi zacytowano tekst Maniaka z "Cold Zine", bardzo dobrze oddający muzykę Koffin Katsów:
… czasami grają bardziej punkowo, czasem są bliżsi klasycznemu rock'n'rollowi, czasem ocierają się o gothabilly, ale zawsze ich muzyka jest szalenie melodyjna i energetyczna. Podstawowymi atutami zespołu są śpiewak i gitarzysta. Wokalista ma mocny, aksamitny głos, z gatunku tych, które sprawiają, że kobiety dostają gęsiej skórki, gitarzysta natomiast ma dar do układania wpadających w pamięć i nadających charakteru kompozycjom partii swojego instrumentu
Zespół ten, jak widać na powyższej grafice, lubi koncertować, i to bardzo. Obecnie są w trasie promującej ich ostatni album, wydany przez Sailor's Grave Records "Our Way & The Highway", w Europie płyta ta ukazała się nakładem niemieckiego I Hate People Records. W czasie obecnej trasy, oprócz Polski, odwiedzili lub odwiedzą także Norwegię, Szwecję, Finlandię, Łotwę, Estonię, Ukrainę, Czechy, Hiszpanię, Włochy, Rumunię, Serbię, Grecję, Słowenię, Chorwację, Bułgarię, Węgry, Słowację, Niemcy, Wielką Brytanię, Francję, Austrię, Belgię. Czy dziwi kogoś, że trasę nazywają domem?
Swoją ostatnią płytę Koffin Katsi opisują jako kulminację wszystkiego, czego nauczyły ich trasy, bogata we wzloty i upadki historia, oraz ich banicka psycho-punkowa krew pulsująca energicznie w każdym ich rwącym uszy kawałku.
Vic, Ian i Eric - chapeau bas!
To, że są od iluś tam lat w niemalże nieprzerwanej trasie było widać na scenie. Nie, nie dlatego, że zagrali na odpierdol. Wręcz przeciwnie, widać było zaangażowanie i radość z grania (a to liczy się najbardziej, będę to powtarzał do porzygu). Były harce na kontrabasie, ale to akurat często jest w repertuarze sajkowych zespołów, była energia, był entuzjazm. I ten entuzjazm udzielił się także publiczności. No skoro nawet ja się ruszyłem, i nie chodzi o ruszaniem głowa mniej więcej w rytm muzyki, a o dobry młyn! Do teraz mam problem z wzięciem głębszego oddechu, za to siniaki powoli schodzą.
Kapele dzielą się na dwie grupy: o tych pierwszych śpiewa Castet w kawałku "Zapraszamy pod scenę! Dlaczego się nie bawicie?" (teksty Fakira to jest to!), druga to ta, gdzie umieścić można Koffin Katsów.
Trzeba też wspomnieć o koszulce Iana. Tak, chodzi o tę z naszym godłem i napisem POLSKA. Zawsze cieszą takie gesty.
Vic, Ian i Eric - chapeau bas!
fot. Marta K. |
O ile z koncertu byłem zadowolony, to z after party, na który bardzo mnie nakręcano, już nie. Główny nakręcacz wykorzystał okazję (tzn. wolne miejsce w samochodzie) i ewakuował się na Górny Śląsk. Cóż, poszedłem więc na dworzec PKS, z którego odjeżdża Polski Bus. Niestety, temperatura nie zachęcała do kilkugodzinnego czekania. W takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem jest dworzec PKP. 3,5 godziny minęły w miarę szybko, zwłaszcza dzięki automatom z ciepłymi i zimnymi napojami.
A jeśli już jestem przy czekaniu na dworcu, grzechem byłoby nie wspomnieć o dialogu dwóch dżentelmenów, delikatnie zajeżdżających poprzednim dniem:
- Dzisiaj w Wyborczej czytałem ciekawy artykuł o "gugl".
- O czym?
- O gogle. Że nie płacą podatków.
- A tam, żyd żydowi nic nie zrobi.
Ot, takie to nocne Polaków rozmowy.
Bus przejechał przed czasem, godzina drzemki, potem przesiadka na autobus KZK GOP i o 6 dotarłem do domu. Dobry wyjazd!
Prawie wszystkie zdjęcia (oprócz 2 zrobionych przez Martę K.) z koncertu są autorstwa Jakuba Wosika, więcej znajdziecie na facebooku Carpe Diem.
O, i na koniec jeszcze nowy album KK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz