Goodbye Kitty to nazwa cyklicznej imprezy organizowanej przez Goodbye Kitty Crew (a to ci niespodzianka, czyż nie?). Trochę historii: ekipa GKC powstała w 2008 r., na pierwszych 3 edycjach Goodbye Kitty grały kapele raczej mało znane, z mojego punktu widzenia do tych bardziej znanych zaliczał się grający crossover Świniopas. Po trzech edycjach Goodbye Kitty Crew zawiesiła działalność na 1,5 roku. Po tym czasie wznowili działalność, w poszerzonym składzie. Poszerzono też formułę samych koncertów. Zrezygnowano z hc, a postanowiono zaprosić zespoły grające różne odmiany punk rocka, oi! i ska-punk.
W 2011 r. w katowickim klubie Kultowa zagrali Podwórkowi Chuligani, Załoga Andrzeja i Bachor. Rok później, na 5. edycji, ponownie w tym samym klubie, zagrali: Bulbulators, Degeneracja, Skunx i po raz kolejny Bachor. Niestety miałem wątpliwą przyjemność być na tym koncercie, ale o tym trochę później.
W tym roku organizatorzy zaprosili 5 zespołów: Tony Tarantula & his Bastards z Zagłębia, Headless Babies z Warszawy, Tora Tora Tora ze Śląska, The Sandals z Poznania oraz Pilsner Oiquell z Czech. Przez długi czas wahałem się, czy pojechać na koncert. 4/5 składu już widziałem, więc jakiegoś wielkiego ciśnienia nie było. 2 maja uznałem, że jednak nie chce mi się jechać, ale dzień później zmieniłem zdanie i zarezerwowałem 2 bilety (nie załapałem się już na te za 15 zł, ale i tak lepiej zapłacić 17 zł niż 20, ale to chyba oczywiste). Jak widać powiedzenie "Kobieta zmienna jest", może także dotyczyć facetów. Swoją drogą, wiedzieliście, że tytuł jednej z arii "Rigoletta" Giuseppe Verdiego to:
La donna è mobileczyli "Kobieta jest zmienna"? Ot, taka ciekawostka.
Kolejność kapel, kilka dni przed koncertem, uległa zmianie, o czym organizatorzy poinformowali na facebooku:
jako pierwsi bez zmian Tony Tarantula & His BastardsThe SandalsPilsner OiquellHeadless BabiesTora Tora Tora !!!Kolejnosc moze ulec zmianie tylko w przypadku The Sandals i Pilsner Oiquell
Koncert, jak widać na plakacie, miał zacząć się o godzinie 18, ale w takie bajki w naszym kraju już chyba nikt nie wierzy. A może jednak? Oczywiście zaczęło się z opóźnieniem (prawie 1,5 h). Bywały już w Polsce imprezy z opóźnieniem nawet 5-godzinnym, więc nie ma się co czepiać. Chciałbym jednak doczekać czasów, gdy godzina rozpoczęcia gigu będzie zgodna z tą podaną na plakatach/w zapowiedziach. W innych krajach da się, więc chyba nie wymagam zbyt wiele. Kolejność też się zmieniła, ale to akurat dobrze, bo można było się szybciej ewakuować do domu. Zwłaszcza, gdy nie chciało się widzieć pewnych zespołów.
Jako pierwsi, ok. 19:20, zagrali Tony Tarantula & his Bastards, czyli sajkowy zespół z Zagłębia. Projekt Maćka (perkusisty) powstały po zakończeniu w 2012 r. działalności Bela Lugosi Horror Orchestra (wielka szkoda, bo to naprawdę był dobry zespół). Tony'ego Tarantulę i jego bękarty widziałem do tej pory tylko raz, w maju ubiegłego roku, gdy grali na afterparty po katowickim marszu zombie. W porównaniu z tamtym koncertem widać, a właściwie to słychać, naprawdę spory progres. Na polskiej scenie psychobilly, która jest jeszcze mniejszą niszą niż scena ska (wiem, że ciężko w to uwierzyć), powoli wyrasta konkretny zawodnik. Kto wie, może za jakiś czas będzie to nasz sajkowy towar eksportowy. Pierwsze zagraniczne szlify mają już za sobą, bowiem w 2012 r. wystąpili na Psycho Therapy Fest w czeskim Vrchlabí. Żeby nie było zbyt dużo słodzenia - przydałoby się więcej piosenek po polsku!
Jeśli ktoś chciałby się zapoznać z twórczością zagłębiowskich fanów kiepskich horrorów i oldschoolowego grania w klimacie The Meteors czy The Meantraitors, to ma okazję, bo Tony Tarantula & his Bastards nagrali 2 demo-epki (obie dostępne na bandcampie). Oczywiście weźcie pod uwagę warunki w jakich je nagrano oraz sprzęt którym muzycy dysponują.
Po prawie 30-minutowej przerwie, jako drudzy na scenie zameldowali się reprezentanci stolicy, Headless Babies. To właśnie ze względu na nich zdecydowałem się na przyjazd do Katowic. I bardzo dobrze zrobiłem, bo zagrali świetnie. Wcześniej nazwa zespołu obiła mi się o uszy, ale jestem leniwy z natury i nie chciało mi się sprawdzać, cóż to za twór. I to był błąd, bo grają tak, że nóżka sama chodzi. Ich muzyka skojarzyła mi się z grającymi brudnego rock'n'rolla przyprawionego punk rockiem i country The Blakauts - w zeszłym roku miałem przyjemność widzieć ich w akcji w Szczecinie (może w końcu skończę relację z tego wyjazdu). Warszawskie trio gra psychobilly/punk'n'roll i robi to elegancko. W ich secie było i trochę coverów ("I'm Your Man" Leonarda Cohena, "Jimmy Jazz" lewaków z The Clash, "Story Of My Life" Social Distortion), i trochę autorskich numerów, m.in. piosenka "Majtki", która znalazła się na ich demówce.
Chętnie kupiłbym to demo na jakimś tradycyjnym nośniku. Headless Babies zagrali także kawałek, który znajdzie się na pewnej specyficznej kompilacji, na którą pracuje śląski Castet. Co w niej takiego specyficznego? Długość utworów. Mają one trwać do 20 sekund. Nie powinien więc dziwić tytuł tej składanki - "Za krótko, za szybko". Kilka promocyjnych piosenek (będzie ponad 50 artystów), można przesłuchać TUTAJ.
Wracając do koncertu. Szkoda, że pod sceną było mało ludzi (im bliżej końca setu, tym więcej ludzi dezerterowało spod sceny), większość jarała się Sandalsami i chujowymi Pilsnerami, więc olała dwie pierwsze kapele. Pewnie nieprędko Headless Babies znowu zagra na Śląsku, więc kto nie skorzystał z okazji i nie zobaczył ich w akcji teraz, ten ma pecha.
Jako trzeci, ok. 21:40, zagrali poznańscy The Sandals, zespół który widziałem już czterokrotnie. Jakimś wielkim fanem nie jestem, nie jestem też na bieżąco z ich wydawnictwami, jednak od czasu do czasu lubię ich posłuchać na żywo. W Katowicach Sandalsi zagrali na jedną gitarę (drugi gitarzysta nie mógł przyjechać z powodów rodzinnych), za to chwilami na dwa wokale (o ten drugi mogłaby się przyczepić scenowa milicja, ale cicho sza). Poniżej pewnego poziomu poznaniacy nie schodzą, więc nie mogło być lipy. Były hity z pierwszej płyty, takie jak "Piwo" czy "King Bruce Lee Karate Mistrz" Franka Kimono, był "Czerwiec '56" z epki o tym samym tytule, było co nieco z drugiego albumu i splitu "Oi! The Super Heroes" wydanego w zeszłym roku przez Bad Look Records, a nawet jakiś nowy kawałek. No i na koniec covery: biało-czerwona wersja "Yellow & Blue" Perkele (chociaż będąc na Górnym Śląsku ie musieli zmieniać kolorów) i "Młodzież z krańców wielkich miast" Ramzesa. Może nawet uda się odtworzyć całą setlistę, zobaczymy:
1. Rock'n'Roll2. Czy pamiętasz?3. Clockwork Army4. Droga przez życie5. Chuj bombki strzelił6. King Bruce Lee Karate Mistrz (Franek Kimono cover)7. Czas8. I tak do zajebania9. Piwo10. Marching Orders cover11. nowość12. Niespotykanie spokojny człowiek13. Uciec stąd14. Czerwiec '5615. White & Red (Perkele cover)16. My młodzież z krańców wielkich miast (Ramzes & The Hooligans cover)
Koncert trwał godzinę i w jego czasie pod sceną wreszcie coś się działo. Niezbyt lubię towarzystwo spoconych półnagich facetów, więc grzecznie stałem sobie w bezpiecznej odległości.
Tego wieczoru miały zagrać jeszcze dwa zespoły: czeski Pilsner Oiquell i Tora Tora Tora. Tych pierwszych widziałem w 2010 r. przed Evil Conduct w Krakowie, gdzie zagrali tak słabo, że szkoda gadać, więc teraz nawet nie chciało mi się zostać na chociaż jednym kawałku. Tora Tora Tora to też nic ciekawego, zwłaszcza jeśli było się na ich koncertach kilka razy, więc spokojnie i o ludzkiej porze można było jechać do domu.
W tym roku na Goodbye Kitty zdecydowanie było lepiej niż rok temu. Wtedy było tak chujowo (starałem się znaleźć jakieś niewulgarne określenie, ale żadne nie oddawało tego zbyt dobrze), że wyszedłem z klubu przed Bulbulators, których jestem fanem. W tym roku ludzi dużo mniej (a przy okazji mniej ubiegłorocznej menażerii, co akurat było plusem) i mimo wszystko jakaś kiepska atmosfera. Może "udana" majówkowa pogoda zrobiła swoje? Muzycznie bardzo dobrze, towarzysko też niekiepsko, aczkolwiek to nie Tik Tak Punk Rock Memoriał w Czerwionce, gdzie samo witanie się ze znajomymi trwa często dłużej niż koncert jakiejś kapeli.
Koncert odbył się w klubie Granda, w tym samym miejscu była wcześniej Kultowa. Sam klub niewiele się zmienił. Jedyna zmiana w wystroju polegała chyba na ściągnięciu zdjęć/plakatów Kultu i Kazika. Barmanki dość ładne, za to lane piwo i ciemne, i jasne (podobno czeski Litovel) paskudne w smaku. Jedyne plusy tego piwa to to, że było zimne i mokre (no i w rozsądnej cenie - 5 zł; podczas gdy butelkowe od 7 zł). W Kultowej ceny bardziej szarpały kieszeń. Pod sceną w Grandzie jest jeszcze mniej miejsca niż w dawnej Kultowej, poświęcono trochę miejsca na stanowisko akustyka, i rzeczywiście było lepiej niż kiedyś.
Trzeba napisać o bramkarzach. Normalnie szok, bo pełna kulturka: dzień dobry, dobranoc itd.. Niby nic, ale takie szczegóły się liczą.
Już powoli kończąc mała uwaga... modowa, wszak w pankroku ubiór to podstawa. O dziwo, niewielu było delikwentów łączących pasek z szelkami (raptem dwóch, więc tendencja spadkowa). Królowały jednak, raczej wśród młodszych osób, szelki typu "pasy od malucha" (mistrzem był typ w biało-czerwonych szelach). Oprócz tego wiecznie żywe rozciągnięte polówki. Dało się zauważyć koszulki marnych kapel i tych fajniejszych (żeby nie było niedomówień, fajne są te, których słucham, inne kapele = syf, cytując tekst pewnego skuterowego gangu): Kult, Disturbed, NOFX, Dead Kennedys, Horrorshow, Ramzes & The Hooligans, The Gits, MiSanDao. Można było zauważyć skinów prosto z żurnala i jabolową punkową młodzież, która początkowo brylowała pod sceną. Ech, jak się pomyśli o czasach, gdy miało się naście lat, kubki smakowe nie buntowały się przy "degustowaniu" jaboli, a pogować chciało się nawet przy Maryli Rodowicz... To byli czasy.
Na koniec jeszcze zdjęcia parkietu w czasie koncertów 3 pierwszych kapel:
Autorem wszystkich zdjęć jest xbetonx, więcej znajdziecie na jego blogu - xbetonx.blogspot.com.
Na 5 edycji nie grala Prokuratura a Bulbulators, masz blad :) //katiee
OdpowiedzUsuńpoprawione ;) dzięki
OdpowiedzUsuń