piątek, 9 maja 2014

W kolejce na skończenie i opublikowanie czekają m.in. relacje z:





plus zbiorcze podsumowanie trzech ostatnich CZAD GIEŁD:




Kolejność, zapewne, nie będzie chronologiczna, ale to akurat nie powinno nikogo dziwić na tym blogu.

wtorek, 6 maja 2014

4.05.2014 - Anemia 77, Moscow Death Brigade, Eye For An Eye, What We Feel - Katowice

Plan był ambitny - dwudniowy hc/punkowy fest, na którym oprócz polskich kapel miały zagrać także zespoły z Niemiec, Danii oraz Rosji. Prace nad organizacją trwały od października ubiegłego roku, ale w ostatniej chwili "Fest Mocny Szlag", z przyczyn niezależnych od organizatorów (Silesia Riot Crew) i Mega Clubu, musiał zostać okrojony i przeniesiony. Na szczęście udało się znaleźć inne miejsce (i to w lepszej lokalizacji), a z dwóch dni zrobiono jednodniowy gig z pięcioma kapelami. Dobre i to.


W niedzielę 4 maja zagrać mieli Ślązacy z You Better Run, Anemia 77 z Białegostoku, EFAE z Bielska-Białej oraz goście zza wschodniej granicy, Moscow Death Brigade i What We Feel. Impreza miała się zacząć o 18:15, ale na szczęście było opóźnienie i mimo iż dotarłem po 20 udało mi się zobaczyć prawie wszystkie kapele. Po raz kolejny, niestety, nie udało się zaliczyć YBR, ale co się odwlecze... W ramach pocieszenia pozostaje posłuchać ich demówki.


Na początek co nieco o klubie Variete, usytuowanym na czwartym piętrze galerii Skarbek. W zeszłym roku, gdy klub otwierał swoje podwoje, w pewnej gazecie można było przeczytać:


To klub i restauracja w jednym. Właściciele zapewniają, że to miejsce z wyższej półki.
Lokal adresowany jest do osób pełnoletnich, a jego całkowita powierzchnia to 1400 m kw. Restauracja czynna jest codziennie od godziny 12 do 22, a w piątek, sobotę i niedzielę do ostatniego klienta. W Variete znajdzie się ponad 300 miejsc siedzących oraz kuchnia serwująca dania obiadowe, ale w weekend będą odbywać się tu także imprezy taneczne. Właściciele utrzymują, że to bardzo eleganckie miejsce, szczególnie polecane na bankiety i imprezy firmowe. Jego zaletą jest też lokalizacja.

W jednym z pokoncertowych komentarzy napisano o nim, że klub wyglądał jak "sala balowa na Titanicu". Coś w tym jest, wystarczy zerknąć na zdjęcia (KLIK KLIK). Maruderzy narzekali, że nie ma tam klimatu, że jest zbyt elegancko itd., ale ja wolę koncerty w takim miejscu niż w śmierdzącej piwnicy o powierzchni mojej szafy.

Gdy wjechałem do klubu (podobno jedynym sposobem, by się do niego dostać jest oszklona zewnętrzna winda) na scenie grali akurat przybysze ze wschodu Polski, Anemia 77 - DIY street punkowy band o - jak można przeczytać np. tutaj - konkretnym, bezkompromisowym, antyfaszystowskim, antyautorytarnym przekazie. Mimo swej nazwy nie grali anemicznie, ba! grali porządnego street punka, aczkolwiek niektóre teksty nie powalały finezją (vide refren "Policji"). Chociaż, gdyby zależało mi na finezji i wyszukanych rymach to słuchałbym poezji śpiewanej lub innych nudziarstw dla uduchowionych młodzieńców w rozciągniętych swetrach. Pierwszy kontakt (tego na Summer Riot nie liczę, bo nawet nie pamiętam, czy byłem wtedy w okolicy sceny) z Anemią 77 zdecydowanie zachęcił do pójścia na kolejny gig. Na razie mają na koncie tylko demówkę i 7-calowy split z białoruskim Noizy Boys, pozostaje więc czekać na pełnometrażowy debiut. I kolejny koncert na Górnym Śląsku.

 
 
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Po białostoczanach na scenie zainstalowała się pierwsza kapela z Rosji - Moscow Death Brigade, hardcore rapowa ekipa z Moskwy, w skład której wchodzą m.in. członkowie Razor Bois. Zamaskowane trio zaprezentowało solidną dawkę zaangażowanego hip-hopu zanurzonego, od stóp po czubki kominiarek członków kapeli, w DIY hardcore punku i w ideach bliskim temu ruchowi. Wszak nie tylko o hc można powiedzieć more than music. Wszystkie (lub prawie wszystkie) zaśpiewano - no, powiedzmy że wykrzyczano - po rosyjsku. Oj, dobrze było. Tylko publika, w tym i ja, raczej nie była przyzwyczajona do zabawy przy takiej muzyce (szkoda, że wokalistom nie przygrywał żywy band). Tak czy siak, miło było zobaczyć Moskiewską Brygadę Śmierci w akcji. Przy okazji, warto przeczytać wywiad z MDB (oryginał po niemiecku na stronie Plastic Bomb). 



fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Po MDB na scenę weszli przedstawiciele Bielska-Białej, istniejący od 17 lat zespół z pięcioma albumami na koncie. Mowa, rzecz jasna, o Eye For An Eye. EFAE widziałem do tej pory tylko raz, na Brutal Sound Festivalu w Warszawie. Wtedy, po koncercie, napisałem, że zawiodłem się ich występem:
Lubię, gdy na wokalu jest kobieta (chyba nawet bardziej niż, gdy jest mężczyzna), ale to było zdecydowanie zbyt "lajtowe". Pewnie inny odbiór byłby w małym klubie, bez barierek. Sam zespół, przyzwyczajony do bliższego kontaktu z publiką, czułby się też lepiej, o czym nie omieszkał wspomnieć.
Variete do małych klubów nie należy, ale niska scena i brak barierek zrobił swoje. Był dobry kontakt z publiką, co zdecydowanie dało się odczuć. Co zagrali - nie wiem, nie miałem przyjemności przesłuchać żadnej płyty (w nieodległym czasie trzeba będzie zakupić jakieś krążki EFAE). Na pewno na koniec zespół zagrał "Rewolucję", cover Warzone z polskim tekstem. To, zdaje się, już tradycja na ich gigach. Co tu dużo pisać, zostałem fanem.



fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Ostatnią kapelą byli Rosjanie z What We Feel. Jeszcze przed gigiem pewien zamęt i zdezorientowanie Polaków spowodowała informacja o tym, że 4 maja WWF zagra także na... 0161 Festivalu w Manchesterze. Sytuację szybko wyjaśniono. Okazało się, że w Wielkiej Brytanii zagra jeden z wokalistów i gitarzysta (+ sesyjny basista i perkusista), natomiast reszta składu - która miała problem z otrzymaniem wizy do Wielkiej Brytanii - zagra u nas, wspierać ich miała Moskiewska Brygada.    

Na scenie petarda, wkurwienie (pewnie nawet gdyby zaśpiewać kołysankę po rosyjsku to dałoby się je odczuć) i energia, czyli dokładnie to czego się spodziewałem. Nic dodać, nic ująć.

 

fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Trochę muzyki Rosjan:
A tutaj do pobrania, legalnie i za free, album "Наши 14 Слов" (czyli "Nasze 14 słów").


Na gigu, jeśli wierzyć temu, co Rosjanie napisali na swoim facebooku, było ok. 200 osób. To niewiele porównując chociażby do Pragi (650 osób), ale gdyby na wszystkie koncerty przychodziły u nas chociaż te "marne" dwie stówki to organizatorzy byliby ukontentowani. 


Szacunek dla organizatorów (jeden z nich dzień później pisał maturę), że udało się zrobić ten gig. Oby wystarczyło im zapału i zorganizowali niedługo coś przynajmniej na podobnym poziomie. Dobre zespoły, dobre jedzenie (a przynajmniej szpinak i spaghetti carbonara) w Variete. Udało się też kupić kilka niezłych płyt, więc tym bardziej wieczór zaliczam do udanych. No, tylko piwo drogie (8 zł za lane), ale co zrobić. ;)
  
Wszystkie świetne zdjęcia, które zobaczyliście powyżej zrobił Szept Getta, więcej znajdziecie na jego blogu (link pod każdą fotą) oraz na facebooku

niedziela, 13 kwietnia 2014

10.04.2014 - Reggae Connecting People - Katowice

Polska roots reggae stoi, rzec by można po czwartkowym koncercie w Katowicach. I nie chodzi o odgrzewane kapele pokroju Izraela, Jafia Namuel czy DAAB. Chodzi o młode, pełne energii zespoły.


10 kwietnia w katowickim klubie Scena Gugalander odbyła się impreza "Reggae Connecting People", na której zagrali Baobab, Roots Rockets, Lady Dee *Spiritual i aYarise. Jak można było przeczytać w zapowiedzi koncertu: historia Reggae Connecting People zaczęła się pewnego lipcowego wieczoru w Ostrowie Wielkopolskim, podczas 13 edycji Konkursu Młodych Talentów im. Ryszarda Sarbaka (organizowanego przez Festiwal Reggae Na Piaskach). Kiedy okazało się, że Roots Rockets mają problem techniczny ze swoim sprzętem Ayarise w duchu fair play, nie bacząc na fakt, że pomagają „konkurencji” wsparła ich swoimi wzmacniaczami. Po wygraniu konkursu Roots Rockets zrewanżowali się pięknym gestem, przekazując w świetle reflektorów zdobytą przed chwilą statuetkę „Piaskowego Lwa” chłopakom z Ayarise. To właśnie wtedy ktoś rzucił hasło „Reggae Connecting People”, które po paru miesiącach kiełkowania w sercach, umysłach oraz terminarzach obu grup zaowocowało wspólną trasą koncertową.

Jednym z przystanków na tej trasie była właśnie stolica województwa śląskiego.


Gdy pojawiłem się w klubie (ok. 20:50) na scenie grał już pierwszy zespół - Baobab rodem z Tychów. Zespół, istniejący od 2009 r., tworzy 9 osób w tym 3-osobowa sekcja dęta: puzon, saksofon i trąbka (na której grał wokalista). Wokalnie wspomagał go, a czasem przejmował pierwsze skrzypce, także klawiszowiec. Dawno już kapela poznana dopiero na koncercie nie zrobiła na mnie tak dobrego wrażenia. Zagrali dobre reggae ze sporą ilością ska, bez punkowych czy rockowych naleciałości, w których tak lubują się młode kapele mówiące, że grają reggae/ska. Mimo iż w obecnym składzie grają dopiero od 2013 r. to wszystko brzmi profesjonalnie, więc raczej nie próżnują na próbach. Tyko nad konferansjerką wypadałoby popracować, bo trochę kuleje. Tak czy siak, warto się Baobabem zainteresować. Zwłaszcza, że ostatnio dorobili się debiutanckiej epki (zapewne w ciągu kilku najbliższych dni odpowiedni news pojawi się na rudemaker.pl). A na razie obejrzyjcie klip do piosenki "Obiecuję" (na żywo zdecydowanie lepiej wypada): 


Tyszanie skończyli grać ok. 21:30. Następni na scenie zameldowali się członkowie Roots Rockets. Po 10 minutach zaczęli grać. Spośród innych polskich kapel grających reggae, Rocketsów wyróżniają bluesowe inspiracje. Jak sami podkreślają:
Wyrośliśmy na starym, dobrym polskim bluesie, a potem zwróciliśmy się w stronę reggae. Bazą, na której zbudowaliśmy swoje wyobrażenie o muzyce, były kompozycje Dżemu.
Inspiracje te słychać zwłaszcza w sposobie śpiewania Beniamina Sobańca. Inną sprawą jest jego sceniczne zachowanie, publiczność widzi w jego ruchach emocje, to jak wczuwa się w śpiewanie, to jak nim "rzuca", jak go "wygina". Do tego klawisze, gitary i dobrze zgrana sekcja dęta, która wie, kiedy i jak wejść, by nie nie zepsuć atmosfery wytworzonej przez frontmana. Co istotne (i niestety niezbyt częste na polskiej scenie), zespół śpiewa po polsku. W zeszłym roku nakładem Zima Records ukazał się debiutancki album zatytułowany "RRewolucja", materiał z niego - m.in. "Modlitwę IV", "Obudźcie się", obie części "Kilku słów dla niej" - Rocketsi zagrali w Katowicach. Wydawcy krążka zdarzały się - delikatnie mówiąc - płyty kiepskie, zespołów które powinny wciąż grać co najwyżej w garażu, Beniamin i spółka do takowych nie należą! 

Roots Rockets stali się znani dzięki występowi w programie "Must Be The Music", gdzie dotarli do półfinału. 


Kolejnym zespołem była Lady Dee *Spiritual, czyli projekt który powstał ze spotkania instrumentalistów aYarise (dawniej ComeYah) z urokliwym głosem urokliwej Agnieszki Dyś. Po ok. 20 min. ustawiania zaczęli. Oj, dobre to było. Świetne korzenne, pulsujące granie. Nieliczna publiczność usłyszała zarówno utwory zaśpiewane po polsku, jak i angielsku, m.in. "Life is worth" i "Idę boso". Gdybym musiał się do czegoś przyczepić to byłyby to ozdobniki, czasem Agnieszka niepotrzebnie z nimi przesadza. Owszem, robi to bardzo dobrze, ale wtedy czuje się pewien przesyt. Chwilę przed północą Lady Dee zeszła ze sceny, a jej miejsce zajął Artur "Artaman" Zwierzchowski, tym samym projekt Lady Dee *Spiritual przeobraził się w aYarise. Niestety Artaman nie pośpiewał zbyt długo, bo dokładnie 6 minut po północy przyszedł bodajże akustyk i oznajmił kapeli, że musi kończyć, bo przyszła policja. 

ComeYah, czyli wcześniejsze wcielenie aYarise, to świetni instrumentaliści. Ich płyta, "Na Wschód", przez wielu została uznana za wręcz najbardziej spektakularny debiut w polskim reggae. aYarise, już z nowym wokalistą, kontynuuje drogę ComeYah, czyli reggae inspirowane korzennymi brzmieniami, grane z dubowym oddechem i autentycznym feelingiem, z pełną świadomością i z wewnętrznej potrzeby, bez oglądania się na aktualne trendy i koniunkturalne cykle. Pozostaje czekać na zapowiadany debiut fonograficzny aYarise. 

Posłuchajcie jeszcze trochę muzyki Lady Dee i aYarise.

 


A z dedykacją dla policjantów coś bardzo niereggae'owego.


Katowicka odsłona imprezy "Reggae Connecting People" miała jeden podstawowy minus - naprawdę niską frekwencję. Gdy śpiewała Lady Dee na sali było może z 10 osób, z tego na palcach jednej ręki można było policzyć ludzi z zewnątrz (spoza obsług klubu i innych kapel). Mam nadzieję, że nie zniechęci to zespołów do kolejnych wizyt w Katowicach. Biorąc pod uwagę, jak wszystkie kapele zagrały dla tych kilku osób z jakim zaangażowaniem i energią, ciekaw jestem jak dają czadu przy pełnej sali.

poniedziałek, 17 lutego 2014

The Offenders w Polsce!

The Offenders został założony w 2005 r. we Włoszech przez Valerio, wokalistę, gitarzystę oraz autora tekstów. Od 2009 r. zespół stacjonuje w Berlinie. Muzyka, którą grają to fuzja różnych gatunków od 2-tone ska, przez rocksteady i early reggae, po rockabilly i mod79. Przez cały okres swojej działalności The Offenders koncertował w takich krajach jak: Austria, Francja, Czechy, Słowacja, Serbia, Chorwacja, Węgry, Szwecja, Dania, Wielka Brytania, Hiszpania i wiele innych, ma również na koncie trasę po Chinach oraz koncerty na największych ska festiwalach, takich jak This is Ska, Force Attack, Mighty Sounds, Rudeboys Unity czy Dynamite.

Jednym z największych hitów The Offenders był "Hooligan Reggae", który znalazł się na ich debiutanckim albumie (wydanym w 2007 r. przez mały niemiecki label Conehead Records). Sukces tej płyty zaowocował pierwszą trasą po Niemczech, a później także podpisaniem kontraktu z Grover Records, jedną z najbardziej znanych na świecie wytwórni ska. W 2009 r., po sesji nagraniowej do "Action Reaction", Valerio i perkusista Francesco "Checco" Mirabelli przenieśli się do Berlina. Tam do zespołu dołącza Alexander Paulsen aka Captain Elysium (organy Hammond / keyboard). W tym samym czasie The Offenders coraz częściej 2tone ska miksuje z punk77/power popem, i tak jest do tej pory. 



W 2011 r. nakładem Black Butcher Records ukazuje się trzeci album "Shots, Screams & Broken Dreams", a rok później - tym razem dzięki Destiny Records - "Lucky Enough To Live". Zespół ma także na koncie kilka epek i singli. Ostatni singiel, "Berlin Will Resist (Riot 87 In SO36)" promuje piąty album w dorobku The Offenders. "Generation Nowhere", bo o nim mowa, miał premierę 17 stycznia tego roku (ukazał się na CD i limitowanym białym LP). Tę ostatnią płytę promuje trasa "Ska Rockers - Live & Loud", w czasie której zespół zagra w Niemczech, Austrii, Grecji, Francji, Rosji, Czechach oraz Polsce.
 
W kwietniu, dzięki agencji Piranha Booking & Promotion, zespół po raz pierwszy zawita do naszego kraju, zagra tu dwa koncerty. Pierwszy w toruńskim klubie Dwa Światy w ramach 9. edycji imprezy Toruń-SKA potańcówka. Publiczność rozgrzeje CT-Tones.


Prosto z Torunia Offendersi pojadą do Poznania, gdzie zagrają na 6. edycji minifestiwalu Reaktor. Oprócz nich zagra 5 kapel reprezentujących różne nurty punk rocka. Poniżej plakaty obu gigów:



 

  

Jeśli mnie pamięć nie myli, swoją przygodę z The Offenders zacząłem od albumu "Shots, Screams & Broken Dreams". Po pierwszych przesłuchaniach płyta niezbyt przypadła mi do gustu, ale jeszcze nie spisałem jej na straty. I bardzo dobrze, bo z czasem po wielokrotnym gruntownym przesłuchaniu (na słuchawkach!) zostałem jej fanem, do teraz od czasu do czasu lubię sobie zanucić "Walk of Shame" lub "Never Welcome". Pewnie podobnie będzie z najnowszym wydawnictwem zespołu.

Bilety na busa kupione, więc pozostaje odliczać dni do wizyty w piernikowym mieście! No i wreszcie zobaczę na żywo CT-Tones. Pewnie niezbyt szybko powtórzy się taka okazja. Już teraz wiem, że to będzie zacny wyjazd. 






poniedziałek, 3 lutego 2014

24.01.2014 - TeSkapsie - Bytom

Bytom - miasto na Górnym Śląsku, ponad 174 tys. mieszkańców (od lat tendencja spadkowa). Koncertów (jakichkolwiek), jak na lekarstwo, a jeśli już coś się dzieje to przeważnie jakieś elektroniczno-alternatywne cudactwa. Nic więc dziwnego, że ucieszyła mnie informacja o koncercie ska. Trochę mniej ucieszyła godzina rozpoczęcia (piątek, 20:00), ale na szczęście w tym kraju koncerty prawie ZAWSZE mają opóźnienie, więc spokojnie zdążyłem dojechać z pracy (którą kończyłem właśnie o 20:00), ba! jeszcze musiałem czekać.

W ten piątkowy wieczór w klubie Brama miał zagrać zespół TeSkapsie, "śląska legendarna grupa widmo" rodem z Piekar Śląskich. W 2012 r. chwaliłem ich po koncercie w Chorzowie. Teraz już tak różowo nie będzie, niestety.   


Od września 2012 r. zespół zagrał 4 koncerty (vide lista w facebookowym opisie), tylko raz zapuścił się poza granice Górnego Śląska. W międzyczasie szukali wokalisty lub wokalistki, ale - z tego, co widzę po zdjęciach - śpiewak wciąż jest ten sam. Zmniejszyła się za to sekcja dęta (ostał się jeno puzon i saksofon), przybył kolejny gitarzysta (tylko po co?).

W 2012 r. TeSkapsie zrobili na mnie naprawdę bardzo dobre wrażenie, warto było wtedy zarekomendować ten zespół ludziom z innych części kraju. Po ostatnim koncercie odczucia mam wprost przeciwne. Grupa, która, zdaje się, chce być uważana za grającą ska, w Bytomiu ska prawie w ogóle nie zagrała, była go śladowa ilość. Był za to rock'n'roll, było trochę reggae, był rock, były jakieś inne pierdoły. Gdyby wyrzucić wokalistę (albo jakoś ograniczyć jego rock'n'rollowe zapędy) i jednego gitarzystę to zapewne całość brzmiałaby bardziej strawnie, bo właśnie instrumentalne kawałki były najlepsze (a to puzon i saksofon ładnie zaznaczyły swoją obecność, a to klawiszowiec porwał się na małe solo, które jednak po chwili skutecznie zagłuszono). Plus należy się za dobór coverów, jeden klasyk ska ("Gangsters" Specialsów) i kilka z rejonów odległych od jamajszczyzny - "Lucille" i "Slippin' and Slidin'" Little Richarda (grane także m.in. przez Johna Lennona), "Sunny" Bobby'ego Hebba (znane najbardziej z wykonania Boney M.) czy "Mój jest ten kawałek podłogi" Mr. Zooba. Ten ostatni kawałek - na który, notabene, mam wręcz alergię - kończył set. Później, po małej przerwie, zespół miał jeszcze co nieco zagrać, ale wolałem się ewakuować.

Koncert zaczął się ok. 21:00, a już po 30 min. grania zespół zrobił sobie 15-minutową przerwę... żeby ochłonąć. Jeśli, w co wątpię, takie było zarządzenie klubu (tak jak swego czasu na koncercie Vespy w Śląskim Jazz Clubie) - ok, nie czepiam się. Siła wyższa. Jeśli kapela serio była tak niemiłosiernie zmęczona po dwóch kwadransach, cóż, jej członkowie musieliby udać się na korepetycje do weteranów rodem z Jamajki, którzy grają bez przerw godzinę, mimo że mają na karku po 60-70 lat. 

Trzeba przyznać, że publiczności się podobało (przy "Kawałku podłogi" był szał), nawet tzw. przypadkowym ludziom. Cóż, w klubie niewiele było osób, które przyszły tylko ze względu na koncert. Większość po prostu, jak co piątek, przyszła na piwo. Przy stolikach siedziały i kobiety, które menopauzę już dawno mają za sobą, i pijani dresiarze, i wąsaci jegomoście w średnim wieku - pierwszy raz byłem w Bramie, klientela nie zachęca do powtórki. Na koncert tak naprawdę przyszło garstka, w tym oczywiście bliscy/znajomi członków zespołu. 

Tylko, co z tego, że przypadkowym ludziom się podobało? Zagrałaby Marylka pospołu z Bajmem i reakcja byłaby podobna. Rozrywka serwowana przez weselnych grajków też się podoba, pijana tłuszcza tańczy i woła o jeszcze, ale chyba nie o to chodzi.      

Tak czy siak, jeszcze nie spisuję TeSkapsie na straty, może w końcu dotrze do nich, jaki jest właściwy kierunek. Jak to swego czasu powiedział jeden z najbardziej znanych polskich alkoholików: NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ! 


Poniżej zdjęcia Krzysztofa Kadisa.























Relację można można przeczytać także na