czwartek, 22 stycznia 2015

Klawe chłopaki, które nie strzelają ślepakami. Od ReCovers do Soul Pistols, od Soul Pistols do...

Po długiej przerwie, spowodowanej m.in. przeprowadzką, brakiem internetu itd., pora na reaktywację bloga. Zapewne będzie mniej relacji z koncertów, rzadsze też będą wpisy, ale lepszy rydz niż nic, czyż nie?

Na początek wywiad! 


Zapraszamy do przeczytania wywiadu, a właściwie dwóch wywiadów z zespołem SOUL PISTOLS. Pierwszy wywiad przeprowadzono w czerwcu 2013 r. przy zbieraniu materiału do drugiego numeru świętej pamięci "RudeMaker Ska Zina". Na pytania odpowiadał wówczas Krzysiek (poza tym dotyczącym Skautów - na które odpowiedział Grzegorz). Druga część to wywiad przeprowadzony przez Jacka (aka Jst) z Grzegorzem Zacharewiczem. Wielkimi krokami zbliża się trzecia edycja Ostróda Ska Reggae STOMP, więc nie powinien dziwić temat rozmowy. Czytając oba wywiady możecie zobaczyć, jak potoczyły się losy zespołu, czy wyszło coś z zapowiedzi. Zapraszamy do czytania!

Zanim "narodził" się Soul Pistols, graliście jako ReCovers Band. Dlaczego zmieniliście nazwę? I dlaczego akurat na Soul Pistols (fascynacja soulem, może Sex Pistols)? I czy za zmianą nazwy, pójdzie też zmiana repertuaru?

To prawda. Nazwa ReCovers pojawiła się w momencie kiedy sami nie byliśmy pewni czy chcemy grać dla siebie i kilku kumpli, czy z tego projektu może wyjść coś więcej. Początkowo byliśmy nastawieni na zabicie nudy przez pogranie coverów za piwko i przy piwku, stąd wyraźne nawiązanie do tego faktu w pierwszej nazwie. Jednak w pewnym momencie poczuliśmy, że z tej kapeli może być coś więcej, coś autorskiego i świeżego. Postanowiliśmy więc zmienić nazwę na mniej "kojarzącą się". Nowa nazwa jest bardziej intrygująca. Co prawda nie kojarzy się jednoznacznie z reggae czy ska, ale soul bez wątpienia jest jednym z głównych korzeni, z których wyrosła muzyka jamajska. A pistolety – wiadomo, klawe z nas chłopaki, zabójczo przystojni, nie strzelamy ślepakami a tak poważnie, to niech każdy interpretuje jak mu pasi. Zmiana nazwy nie wpływa na dotychczasowy repertuar. Jednak czujemy, że wciąż się rozwijamy, a razem z nami kawałki, które gramy. Zaczynaliśmy grając piosenki w ich oryginalnych aranżach. Teraz coraz częściej bawimy się konwencją, zmieniamy aranżacje znanych hitów na reggae'owe, albo dopisujemy polski tekst do jamajskich szlagierów.


Soul Pistols to projekt stricte koncertowy, czy w planach (bliższych lub dalszych) macie wejście do studia?

Już weszliśmy do studia, pytanie tylko kiedy z niego wyjdziemy. Aktualnie wybraliśmy kilka numerów i nagrywamy do nich traki.

Będziecie grać tylko covery, czy także autorskie numery? Czy granie przez współczesne zespoły dość już wiekowych piosenek ma sens? Jaki? Czego to uczy? Co daje (przede wszystkim muzykom)?

Autorskie kawałki, które może z czasem się pojawią robić będziemy pod innym szyldem, jednak szeroko pojęta zabawa z coverami będzie kontynuowana. Czy granie coverow ma sens? Według nas tak, a ten sens różnie można odbierać. Możemy uznać to jako trybut dla wielkich Jamajców, albo szerzenie "ska-propagandy". W Olsztynie ludzie kojarzą i lubią piosenki, które gramy, a także ich autorów, to że mogą pobujać przy nich na żywo odbierają chyba jako sporą frajde. Z pewnością dla nas jako muzyków jest to sposób na podciągnięcie swoich umiejętności. Ja czuję, jak bardzo ja sam i razem jako zespół podciągnęliśmy się wokalnie.


Czy macie jakichś ulubionych jamajskich artystów lub okresy w muzyce jamajskiej?

Łączy nas ten sam nabożny stosunek do jamajskiego oldschoolu, do skinhead reggae, rocksteady i ska. Do artystów, na których wypisanie nie starczyłoby tego wywiadu. Poza tym każdy z nas ma jeszcze jakieś indywidualne ciągoty bliższe lub dalsze reggae, jednak oldschool jest na absolutnym topie.

Czy jest obecnie na Jamajce/świecie artysta (oczywiście, chodzi o kogoś z młodszego pokolenia), którego piosenki za 40 lat, będą brały na warsztat zespoły, takie jak Soul Pistols?

Jasne! W sumie to nawet czasem gramy fragment piosenki takiego zespołu – Aggrolites na przykład! Wielka sprawa, tak jak 2-tone odkurzył ska, tak Aggro odkopało skinhead reggae. Jest wiele świetnych zespołów, które grając ocierają się o klasykę. Ja uwielbiam The Upssessions, Los Granadians czy Red Soul Community.

Skąd w ogóle pomysł na granie takiej, a nie innej muzyki?

Nie rozumiem pytania, a co mielibyśmy grać? Rapsy? Przecież to najpiękniejsza muzyka z niezwykle szerokim spektrum przekazu od romansu do slackness, od krzyku o wolność i sprawiedliwość do pochwały dobrej zabawy na parkiecie. Większość z nas poznała tę muzykę dużo wcześniej i grała w innych ska, reggae kapelach. My po prostu nie mieliśmy innej możliwości niż grać BOSS SOUND. 

Co musiałoby się wydarzyć, by muzyka ska/rocksteady/early reggae, miała w Polsce taką pozycję, jak reggae (szeroko pojęte, z pominięciem rzecz jasna early/skinhead)?Historia polskiego roots reggae i różnych jego mieszanek z punk rockiem i innymi gatunkami sięga poprzedniego systemu politycznego, potem długo długo nic i wielki boom w 2005 r., kiedy to ukazały się debiutanckie albumy Vavamuffin, Jamala, Natural Dread Killaz. A w ska?

Nic. W Polskę nie uderzy nagle meteor, z którego wyjdzie super kapela, którą pokochają rzesze rodaków, a my wszyscy, słuchający dotąd tej muzyki będziemy chodzić w splendorze. Może niektórzy tak to widzą, mają na to nadzieję, ale nic takiego się nie stanie. To może oklepana gadka, ale kluczem jest edukacja, praca u podstaw, bez napinek. Ja wszystkie te komponenty widzę w scenie sound systemowej, która powoli w Polsce powstaje. Fire Corner w Olsztynie, Sweet and Dandy w Łodzi, Live Injection w Warszawie i inne imprezy w polskich miastach są kluczem. Puszczać dzieciakom Derricka Morgana z winyla, rozkochać je aż upomną się o jego koncert. Z grubsza właśnie tak to wyglądało, jeśli chodzi o polską scenę reggae do 2005. My nie powinniśmy ani płakać, ani się podpalać tylko robić swoje. 


Czym wy tam oddychacie na Warmii i Mazurach, że co i rusz coś się u was dzieje? Real Cool Sound, Husky, ReCovers Band / Soul Pistols, wcześniej Skauci, imprezy z cyklu Fire Corner, ostatnio Ska Reggae Stomp, a do tego Ostróda Reggae Festival. Tylko pozazdrościć.

Warmińsko-mazurskie sensi, zielone płuca Polski a poważnie to chyba Bóg rzucił w jedno miejsce pomiędzy Ostródę a Olsztyn kilka-kilkanaście osób, którym się chce robić ferment. Gdy zaczynały nigdy nie zakładały profitów i fejmu, a jednak coraz więcej ludzi dostrzega ich robotę. A my ciągle nie mówimy ostatniego słowa, to dopiero początek...

fot. Karolina Paziewska

No i na koniec pytanie o... Skautów. Czy to już zakończony rozdział, czy od czasu do czasu przy jakichś okazjach (takich jak styczniowy Ostróda Ska Reggae Stomp) będziecie reaktywować kapelę?

Tak chcieliśmy zamknąć Skautowy rozdział, żeby móc się skupić na Soul Pistols w takim stopniu, żeby mogło to ruszyć do przodu. Czas jednak pokazał, żeby nigdy nie mówić "nigdy". Jak będzie w przyszłości? Mamy tak dużo nowych pomysłów i pięknych kawałków do pokazania ludziom, że szkoda to marnować grając ludziom te same kawałki co 10 lat temu. Na szczęście polska ska publiczność dorasta i ma coraz bardziej świadomy gust, dzięki czemu jest coraz mniej "Mamoniowego" podejścia do tej muzyki i muzyki w ogóle. Chcielibyśmy żeby brzmienie starych kawałków z czarnych krążków było dla ludzi właśnie czymś nowym i odświeżającym.


Rozmawiamy przed 3. edycją ostródzkiego Ska Reggae STOMP. Skojarzenie tej imprezy z zespołem Soul Pistols jest oczywiste. Czy ktoś spoza zespołu także jest zaangażowany w organizację imprezy i czy jest to całkowicie autorski pomysł zespołu? Czy może konkretnie kogoś z członków?

Oprócz mnie i basisty Soul Pistols - Marka Ignatjuka, imprezę współorganizuje też Bartek Kucharski aka DJ Husky. Od pierwszej edycji bardzo nam pomagał ogarniając scenę DJ-ską. Dzięki doświadczeniu przy organizacji cyklu Fire Corner czy współtworzeniu audycji Reggae Front w UWM FM wyrobił się na konkretnego zawodnika i chwała mu za to!

STOMP jest jedyną tak tematycznie ukierunkowaną imprezą w Polsce. Jest już, mam nadzieję, stałym punktem w waszych corocznych planach?

Pierwszy STOMP wyszedł spontanicznie. Chcieliśmy zrobić koncert zespołowi The Bartenders, a wyszło to co wyszło. Impreza przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Na drugiej edycji, oprócz lokalsów, pojawiło się jeszcze więcej osób z całej Polski. O ile frekwencja z roku na rok będzie wzrastać - STOMP będzie grał dalej.

fot. Luc Chives (fotoślad.pl)

Póki co stawiacie na krajowy skład imprezy, ale może w przyszłości, wzorem imprez niemieckich, poszerzycie skład o jakąś zagraniczną gwiazdę? I czy w ogóle wybiegacie myślami do kolejnych edycji imprezy?

No właśnie potrzebujemy młodej krwi wśród zespołów ska reggae w Polsce, bo inaczej na kolejne edycje headlinerzy przyjeżdżać będą zza granicy. ;) Pojawiają się już takie opcje na ewentualne kolejne edycje, ale wszystko rozbija się o frekwencję i czy impreza finansowo się zamknie. Wszystko jest organizowane przez naszą trójkę i opiera się na biletach. Nie otrzymujemy niestety żadnych dotacji od miasta. Tak więc kolejne edycje zależą tylko od Was wszystkich, którzy na nich się zjawią.

Jak kształtowała się frekwencja w Barze u Zdzicha podczas pierwszej i drugiej edycji?

Frekwencja oscylowała w okolicach 500 osób.

Wracając do samego zespołu, czy po sukcesie jakim bez wątpienia była piosenka "Pod choinkę", doczekamy się kolejnych produkcji rodem z JamLab studio?

"Pod choinkę" było pieczołowicie zaplanowanym przedświątecznym spontanem hehehe. Miało być symbolicznie - taki 'kawałek na święta' a wyszło bardzo fajnie. Jeśli chodzi o inne produkcje - zaczęliśmy nagrywać materiał na nasz coverowy album Soul Pistols, ale rozjechało się to w czasie. Materiał zamierzamy na pewno ukończyć. Kiedy? Nigdy nie pytaj zespołu "kiedy wyjdzie płyta", dopóki materiał się nie tłoczy na nośniku, a na okładkach schnie farba.



A samo studio na olsztyńskiej Nagórkach to inicjatywa i prywatny zakątek Grzegorza?

Tak jest to mój mały azyl. Zaadaptowałem akustycznie niewielkie pomieszczenia. Zniosłem trochę uzbieranego sprzętu, żeby nie tłuc się więcej po salkach prób i żeby móc w spokoju płodzić muzyczne pomysły czy grać próby. Jest zabawa.

Samo zebranie się na probe zespołu jest dla Was problemem? Pytam dlatego, że Krzysiek, wokalista mieszka teraz w Warszawie, Grzegorz i Marcin w Olsztynie, a bracia Maciej i Marek w Ostródzie...

Tak, jesteśmy trochę porozjeżdżani. Próby gramy głównie przed koncertami. Nie mamy takiego luksusu, żeby móc spotykać się choćby raz w tygodniu. Tak, Krzysiek siedzi w Warszawie, a tu na linii oln-ostr sprawa często się zmienia.

Próby odbywają się na Nagórkach?

Tak, gramy na Nagórkach albo w Ostródzie.

Plany koncertowe oprócz STOMPa już jakieś są?

I tutaj małe zaskoczenie, bo tegoroczny STOMP będzie ostatnią imprezą, którą zagramy z Soul Pistols. Osoby z zespołu mają różne inne zajęcia i plany. Do tej pory udawało się to wszystko godzić i czasem gdzieś zagrać, ale ostatecznie nie chcemy się bawić w ciągłe wymienianie muzyków i reanimowanie tego projektu. W Soul Pistols muzyka kleiła się tak dobrze właśnie dlatego, że żaden z nas nie był z łapanki, ogłoszeń czy innych castingów. Znaliśmy się od dawna tak samo jak od dawna znaliśmy i uwielbialiśmy muzykę, którą gramy. Nie oznacza to, że nie będziemy w ogóle grać. Przynajmniej ja bez tego nie wyobrażam sobie życia.

Po stracie Molotova, imprezy w Olsztynie koncentrują się teraz w Andergrancie i Carpenterze. Jak to wszystko się układa? Kluby spełniają swoje role? Jak wygląda to z Waszej perspektywy, bo przecież grywacie i w jednym i drugim klubie?

Tak, Molotov był specyficzną knajpą. Bez wątpienia ożywiał koncertowo Olsztyn. Klub Nowy Andergrant jest dobry na duże koncerty na kilkaset osób. Ma zaplecze i porządne nagłośnienie. Carpenter Inn na starówce fajnie się sprawdza przy klubowych imprezach dj'skich (m.in Fire Corner) czy niewielkich kameralnych koncertach. Pojawiło się też fajne, muzyczne miejsce na średniej wielkości koncerty - Klub Amnezja. Zespoły szukające miejsca na koncerty tu w Olsztynie mogą śmiało uderzać do tych miejsc.

Kilka słów od zespołu do czytelników?

*Słuchajcie dobrej muzy.*
*Chodźcie na koncerty.*
*Zakładajcie zespoły.*
*Zbierajcie vinylowe płyty!*

piątek, 9 maja 2014

W kolejce na skończenie i opublikowanie czekają m.in. relacje z:





plus zbiorcze podsumowanie trzech ostatnich CZAD GIEŁD:




Kolejność, zapewne, nie będzie chronologiczna, ale to akurat nie powinno nikogo dziwić na tym blogu.

wtorek, 6 maja 2014

4.05.2014 - Anemia 77, Moscow Death Brigade, Eye For An Eye, What We Feel - Katowice

Plan był ambitny - dwudniowy hc/punkowy fest, na którym oprócz polskich kapel miały zagrać także zespoły z Niemiec, Danii oraz Rosji. Prace nad organizacją trwały od października ubiegłego roku, ale w ostatniej chwili "Fest Mocny Szlag", z przyczyn niezależnych od organizatorów (Silesia Riot Crew) i Mega Clubu, musiał zostać okrojony i przeniesiony. Na szczęście udało się znaleźć inne miejsce (i to w lepszej lokalizacji), a z dwóch dni zrobiono jednodniowy gig z pięcioma kapelami. Dobre i to.


W niedzielę 4 maja zagrać mieli Ślązacy z You Better Run, Anemia 77 z Białegostoku, EFAE z Bielska-Białej oraz goście zza wschodniej granicy, Moscow Death Brigade i What We Feel. Impreza miała się zacząć o 18:15, ale na szczęście było opóźnienie i mimo iż dotarłem po 20 udało mi się zobaczyć prawie wszystkie kapele. Po raz kolejny, niestety, nie udało się zaliczyć YBR, ale co się odwlecze... W ramach pocieszenia pozostaje posłuchać ich demówki.


Na początek co nieco o klubie Variete, usytuowanym na czwartym piętrze galerii Skarbek. W zeszłym roku, gdy klub otwierał swoje podwoje, w pewnej gazecie można było przeczytać:


To klub i restauracja w jednym. Właściciele zapewniają, że to miejsce z wyższej półki.
Lokal adresowany jest do osób pełnoletnich, a jego całkowita powierzchnia to 1400 m kw. Restauracja czynna jest codziennie od godziny 12 do 22, a w piątek, sobotę i niedzielę do ostatniego klienta. W Variete znajdzie się ponad 300 miejsc siedzących oraz kuchnia serwująca dania obiadowe, ale w weekend będą odbywać się tu także imprezy taneczne. Właściciele utrzymują, że to bardzo eleganckie miejsce, szczególnie polecane na bankiety i imprezy firmowe. Jego zaletą jest też lokalizacja.

W jednym z pokoncertowych komentarzy napisano o nim, że klub wyglądał jak "sala balowa na Titanicu". Coś w tym jest, wystarczy zerknąć na zdjęcia (KLIK KLIK). Maruderzy narzekali, że nie ma tam klimatu, że jest zbyt elegancko itd., ale ja wolę koncerty w takim miejscu niż w śmierdzącej piwnicy o powierzchni mojej szafy.

Gdy wjechałem do klubu (podobno jedynym sposobem, by się do niego dostać jest oszklona zewnętrzna winda) na scenie grali akurat przybysze ze wschodu Polski, Anemia 77 - DIY street punkowy band o - jak można przeczytać np. tutaj - konkretnym, bezkompromisowym, antyfaszystowskim, antyautorytarnym przekazie. Mimo swej nazwy nie grali anemicznie, ba! grali porządnego street punka, aczkolwiek niektóre teksty nie powalały finezją (vide refren "Policji"). Chociaż, gdyby zależało mi na finezji i wyszukanych rymach to słuchałbym poezji śpiewanej lub innych nudziarstw dla uduchowionych młodzieńców w rozciągniętych swetrach. Pierwszy kontakt (tego na Summer Riot nie liczę, bo nawet nie pamiętam, czy byłem wtedy w okolicy sceny) z Anemią 77 zdecydowanie zachęcił do pójścia na kolejny gig. Na razie mają na koncie tylko demówkę i 7-calowy split z białoruskim Noizy Boys, pozostaje więc czekać na pełnometrażowy debiut. I kolejny koncert na Górnym Śląsku.

 
 
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Po białostoczanach na scenie zainstalowała się pierwsza kapela z Rosji - Moscow Death Brigade, hardcore rapowa ekipa z Moskwy, w skład której wchodzą m.in. członkowie Razor Bois. Zamaskowane trio zaprezentowało solidną dawkę zaangażowanego hip-hopu zanurzonego, od stóp po czubki kominiarek członków kapeli, w DIY hardcore punku i w ideach bliskim temu ruchowi. Wszak nie tylko o hc można powiedzieć more than music. Wszystkie (lub prawie wszystkie) zaśpiewano - no, powiedzmy że wykrzyczano - po rosyjsku. Oj, dobrze było. Tylko publika, w tym i ja, raczej nie była przyzwyczajona do zabawy przy takiej muzyce (szkoda, że wokalistom nie przygrywał żywy band). Tak czy siak, miło było zobaczyć Moskiewską Brygadę Śmierci w akcji. Przy okazji, warto przeczytać wywiad z MDB (oryginał po niemiecku na stronie Plastic Bomb). 



fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Po MDB na scenę weszli przedstawiciele Bielska-Białej, istniejący od 17 lat zespół z pięcioma albumami na koncie. Mowa, rzecz jasna, o Eye For An Eye. EFAE widziałem do tej pory tylko raz, na Brutal Sound Festivalu w Warszawie. Wtedy, po koncercie, napisałem, że zawiodłem się ich występem:
Lubię, gdy na wokalu jest kobieta (chyba nawet bardziej niż, gdy jest mężczyzna), ale to było zdecydowanie zbyt "lajtowe". Pewnie inny odbiór byłby w małym klubie, bez barierek. Sam zespół, przyzwyczajony do bliższego kontaktu z publiką, czułby się też lepiej, o czym nie omieszkał wspomnieć.
Variete do małych klubów nie należy, ale niska scena i brak barierek zrobił swoje. Był dobry kontakt z publiką, co zdecydowanie dało się odczuć. Co zagrali - nie wiem, nie miałem przyjemności przesłuchać żadnej płyty (w nieodległym czasie trzeba będzie zakupić jakieś krążki EFAE). Na pewno na koniec zespół zagrał "Rewolucję", cover Warzone z polskim tekstem. To, zdaje się, już tradycja na ich gigach. Co tu dużo pisać, zostałem fanem.



fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Ostatnią kapelą byli Rosjanie z What We Feel. Jeszcze przed gigiem pewien zamęt i zdezorientowanie Polaków spowodowała informacja o tym, że 4 maja WWF zagra także na... 0161 Festivalu w Manchesterze. Sytuację szybko wyjaśniono. Okazało się, że w Wielkiej Brytanii zagra jeden z wokalistów i gitarzysta (+ sesyjny basista i perkusista), natomiast reszta składu - która miała problem z otrzymaniem wizy do Wielkiej Brytanii - zagra u nas, wspierać ich miała Moskiewska Brygada.    

Na scenie petarda, wkurwienie (pewnie nawet gdyby zaśpiewać kołysankę po rosyjsku to dałoby się je odczuć) i energia, czyli dokładnie to czego się spodziewałem. Nic dodać, nic ująć.

 

fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
fot. Szept Getta
Trochę muzyki Rosjan:
A tutaj do pobrania, legalnie i za free, album "Наши 14 Слов" (czyli "Nasze 14 słów").


Na gigu, jeśli wierzyć temu, co Rosjanie napisali na swoim facebooku, było ok. 200 osób. To niewiele porównując chociażby do Pragi (650 osób), ale gdyby na wszystkie koncerty przychodziły u nas chociaż te "marne" dwie stówki to organizatorzy byliby ukontentowani. 


Szacunek dla organizatorów (jeden z nich dzień później pisał maturę), że udało się zrobić ten gig. Oby wystarczyło im zapału i zorganizowali niedługo coś przynajmniej na podobnym poziomie. Dobre zespoły, dobre jedzenie (a przynajmniej szpinak i spaghetti carbonara) w Variete. Udało się też kupić kilka niezłych płyt, więc tym bardziej wieczór zaliczam do udanych. No, tylko piwo drogie (8 zł za lane), ale co zrobić. ;)
  
Wszystkie świetne zdjęcia, które zobaczyliście powyżej zrobił Szept Getta, więcej znajdziecie na jego blogu (link pod każdą fotą) oraz na facebooku

niedziela, 13 kwietnia 2014

10.04.2014 - Reggae Connecting People - Katowice

Polska roots reggae stoi, rzec by można po czwartkowym koncercie w Katowicach. I nie chodzi o odgrzewane kapele pokroju Izraela, Jafia Namuel czy DAAB. Chodzi o młode, pełne energii zespoły.


10 kwietnia w katowickim klubie Scena Gugalander odbyła się impreza "Reggae Connecting People", na której zagrali Baobab, Roots Rockets, Lady Dee *Spiritual i aYarise. Jak można było przeczytać w zapowiedzi koncertu: historia Reggae Connecting People zaczęła się pewnego lipcowego wieczoru w Ostrowie Wielkopolskim, podczas 13 edycji Konkursu Młodych Talentów im. Ryszarda Sarbaka (organizowanego przez Festiwal Reggae Na Piaskach). Kiedy okazało się, że Roots Rockets mają problem techniczny ze swoim sprzętem Ayarise w duchu fair play, nie bacząc na fakt, że pomagają „konkurencji” wsparła ich swoimi wzmacniaczami. Po wygraniu konkursu Roots Rockets zrewanżowali się pięknym gestem, przekazując w świetle reflektorów zdobytą przed chwilą statuetkę „Piaskowego Lwa” chłopakom z Ayarise. To właśnie wtedy ktoś rzucił hasło „Reggae Connecting People”, które po paru miesiącach kiełkowania w sercach, umysłach oraz terminarzach obu grup zaowocowało wspólną trasą koncertową.

Jednym z przystanków na tej trasie była właśnie stolica województwa śląskiego.


Gdy pojawiłem się w klubie (ok. 20:50) na scenie grał już pierwszy zespół - Baobab rodem z Tychów. Zespół, istniejący od 2009 r., tworzy 9 osób w tym 3-osobowa sekcja dęta: puzon, saksofon i trąbka (na której grał wokalista). Wokalnie wspomagał go, a czasem przejmował pierwsze skrzypce, także klawiszowiec. Dawno już kapela poznana dopiero na koncercie nie zrobiła na mnie tak dobrego wrażenia. Zagrali dobre reggae ze sporą ilością ska, bez punkowych czy rockowych naleciałości, w których tak lubują się młode kapele mówiące, że grają reggae/ska. Mimo iż w obecnym składzie grają dopiero od 2013 r. to wszystko brzmi profesjonalnie, więc raczej nie próżnują na próbach. Tyko nad konferansjerką wypadałoby popracować, bo trochę kuleje. Tak czy siak, warto się Baobabem zainteresować. Zwłaszcza, że ostatnio dorobili się debiutanckiej epki (zapewne w ciągu kilku najbliższych dni odpowiedni news pojawi się na rudemaker.pl). A na razie obejrzyjcie klip do piosenki "Obiecuję" (na żywo zdecydowanie lepiej wypada): 


Tyszanie skończyli grać ok. 21:30. Następni na scenie zameldowali się członkowie Roots Rockets. Po 10 minutach zaczęli grać. Spośród innych polskich kapel grających reggae, Rocketsów wyróżniają bluesowe inspiracje. Jak sami podkreślają:
Wyrośliśmy na starym, dobrym polskim bluesie, a potem zwróciliśmy się w stronę reggae. Bazą, na której zbudowaliśmy swoje wyobrażenie o muzyce, były kompozycje Dżemu.
Inspiracje te słychać zwłaszcza w sposobie śpiewania Beniamina Sobańca. Inną sprawą jest jego sceniczne zachowanie, publiczność widzi w jego ruchach emocje, to jak wczuwa się w śpiewanie, to jak nim "rzuca", jak go "wygina". Do tego klawisze, gitary i dobrze zgrana sekcja dęta, która wie, kiedy i jak wejść, by nie nie zepsuć atmosfery wytworzonej przez frontmana. Co istotne (i niestety niezbyt częste na polskiej scenie), zespół śpiewa po polsku. W zeszłym roku nakładem Zima Records ukazał się debiutancki album zatytułowany "RRewolucja", materiał z niego - m.in. "Modlitwę IV", "Obudźcie się", obie części "Kilku słów dla niej" - Rocketsi zagrali w Katowicach. Wydawcy krążka zdarzały się - delikatnie mówiąc - płyty kiepskie, zespołów które powinny wciąż grać co najwyżej w garażu, Beniamin i spółka do takowych nie należą! 

Roots Rockets stali się znani dzięki występowi w programie "Must Be The Music", gdzie dotarli do półfinału. 


Kolejnym zespołem była Lady Dee *Spiritual, czyli projekt który powstał ze spotkania instrumentalistów aYarise (dawniej ComeYah) z urokliwym głosem urokliwej Agnieszki Dyś. Po ok. 20 min. ustawiania zaczęli. Oj, dobre to było. Świetne korzenne, pulsujące granie. Nieliczna publiczność usłyszała zarówno utwory zaśpiewane po polsku, jak i angielsku, m.in. "Life is worth" i "Idę boso". Gdybym musiał się do czegoś przyczepić to byłyby to ozdobniki, czasem Agnieszka niepotrzebnie z nimi przesadza. Owszem, robi to bardzo dobrze, ale wtedy czuje się pewien przesyt. Chwilę przed północą Lady Dee zeszła ze sceny, a jej miejsce zajął Artur "Artaman" Zwierzchowski, tym samym projekt Lady Dee *Spiritual przeobraził się w aYarise. Niestety Artaman nie pośpiewał zbyt długo, bo dokładnie 6 minut po północy przyszedł bodajże akustyk i oznajmił kapeli, że musi kończyć, bo przyszła policja. 

ComeYah, czyli wcześniejsze wcielenie aYarise, to świetni instrumentaliści. Ich płyta, "Na Wschód", przez wielu została uznana za wręcz najbardziej spektakularny debiut w polskim reggae. aYarise, już z nowym wokalistą, kontynuuje drogę ComeYah, czyli reggae inspirowane korzennymi brzmieniami, grane z dubowym oddechem i autentycznym feelingiem, z pełną świadomością i z wewnętrznej potrzeby, bez oglądania się na aktualne trendy i koniunkturalne cykle. Pozostaje czekać na zapowiadany debiut fonograficzny aYarise. 

Posłuchajcie jeszcze trochę muzyki Lady Dee i aYarise.

 


A z dedykacją dla policjantów coś bardzo niereggae'owego.


Katowicka odsłona imprezy "Reggae Connecting People" miała jeden podstawowy minus - naprawdę niską frekwencję. Gdy śpiewała Lady Dee na sali było może z 10 osób, z tego na palcach jednej ręki można było policzyć ludzi z zewnątrz (spoza obsług klubu i innych kapel). Mam nadzieję, że nie zniechęci to zespołów do kolejnych wizyt w Katowicach. Biorąc pod uwagę, jak wszystkie kapele zagrały dla tych kilku osób z jakim zaangażowaniem i energią, ciekaw jestem jak dają czadu przy pełnej sali.

poniedziałek, 17 lutego 2014

The Offenders w Polsce!

The Offenders został założony w 2005 r. we Włoszech przez Valerio, wokalistę, gitarzystę oraz autora tekstów. Od 2009 r. zespół stacjonuje w Berlinie. Muzyka, którą grają to fuzja różnych gatunków od 2-tone ska, przez rocksteady i early reggae, po rockabilly i mod79. Przez cały okres swojej działalności The Offenders koncertował w takich krajach jak: Austria, Francja, Czechy, Słowacja, Serbia, Chorwacja, Węgry, Szwecja, Dania, Wielka Brytania, Hiszpania i wiele innych, ma również na koncie trasę po Chinach oraz koncerty na największych ska festiwalach, takich jak This is Ska, Force Attack, Mighty Sounds, Rudeboys Unity czy Dynamite.

Jednym z największych hitów The Offenders był "Hooligan Reggae", który znalazł się na ich debiutanckim albumie (wydanym w 2007 r. przez mały niemiecki label Conehead Records). Sukces tej płyty zaowocował pierwszą trasą po Niemczech, a później także podpisaniem kontraktu z Grover Records, jedną z najbardziej znanych na świecie wytwórni ska. W 2009 r., po sesji nagraniowej do "Action Reaction", Valerio i perkusista Francesco "Checco" Mirabelli przenieśli się do Berlina. Tam do zespołu dołącza Alexander Paulsen aka Captain Elysium (organy Hammond / keyboard). W tym samym czasie The Offenders coraz częściej 2tone ska miksuje z punk77/power popem, i tak jest do tej pory. 



W 2011 r. nakładem Black Butcher Records ukazuje się trzeci album "Shots, Screams & Broken Dreams", a rok później - tym razem dzięki Destiny Records - "Lucky Enough To Live". Zespół ma także na koncie kilka epek i singli. Ostatni singiel, "Berlin Will Resist (Riot 87 In SO36)" promuje piąty album w dorobku The Offenders. "Generation Nowhere", bo o nim mowa, miał premierę 17 stycznia tego roku (ukazał się na CD i limitowanym białym LP). Tę ostatnią płytę promuje trasa "Ska Rockers - Live & Loud", w czasie której zespół zagra w Niemczech, Austrii, Grecji, Francji, Rosji, Czechach oraz Polsce.
 
W kwietniu, dzięki agencji Piranha Booking & Promotion, zespół po raz pierwszy zawita do naszego kraju, zagra tu dwa koncerty. Pierwszy w toruńskim klubie Dwa Światy w ramach 9. edycji imprezy Toruń-SKA potańcówka. Publiczność rozgrzeje CT-Tones.


Prosto z Torunia Offendersi pojadą do Poznania, gdzie zagrają na 6. edycji minifestiwalu Reaktor. Oprócz nich zagra 5 kapel reprezentujących różne nurty punk rocka. Poniżej plakaty obu gigów:



 

  

Jeśli mnie pamięć nie myli, swoją przygodę z The Offenders zacząłem od albumu "Shots, Screams & Broken Dreams". Po pierwszych przesłuchaniach płyta niezbyt przypadła mi do gustu, ale jeszcze nie spisałem jej na straty. I bardzo dobrze, bo z czasem po wielokrotnym gruntownym przesłuchaniu (na słuchawkach!) zostałem jej fanem, do teraz od czasu do czasu lubię sobie zanucić "Walk of Shame" lub "Never Welcome". Pewnie podobnie będzie z najnowszym wydawnictwem zespołu.

Bilety na busa kupione, więc pozostaje odliczać dni do wizyty w piernikowym mieście! No i wreszcie zobaczę na żywo CT-Tones. Pewnie niezbyt szybko powtórzy się taka okazja. Już teraz wiem, że to będzie zacny wyjazd.