czwartek, 13 grudnia 2012

4.12.2012 - The Balangers, Skadyktator i Jego Kosmiczne Combo, The Void Union - Kraków

Nieco ponad tydzień po koncercie w Warszawie, do Polski - na dwa koncerty - przybył bostoński The Void Union. Początkowo wybierałem się na nich do Ostravy, ale ostatecznie przekonały mnie zespoły, które miały grać przed nimi w Krakowie: The Balangers i Skadyktator ze swoim Kosmicznym Combo. Nie bez znaczenie była też łatwość dojazdu z Katowic do Krakowa.


The Void Union poznałem stosunkowo niedawno, bo raptem ponad rok temu, przy okazji pisania newsa nt. wydania przez zespół drugiego albumu. Jeśli ktoś go jeszcze nie słyszał to może w całości odsłuchać na bandcamp kapeli (podobnie, jak i debiutancki album pt. "The Void Union" oraz singiel z tego roku). 




Obecność w zespole takich person, jak basista Thaddeus Merritt, perkusja Jesse Hayes i trębacz Rich Graiko - znanych z Westbound Train - gwarantowała odpowiednio wysoki poziom. A jeśli dodamy do tego gości takich, jak David Hillyard, Obi Fernandez czy King Django, to już w ogóle och i ach.

W trasę po Europie The Void Union ruszył w nieco zmienionym składzie, do znanych z "Higher Guns" Aleksa Sterna, Ananta Pradhana, Jesse'ego Hayesa i Thaddeusa Merritta, dołączył Paul Jordanous (zastępujący Richa Graiko na trąbce) oraz puzonista (nazwiska nie udało mi się wygooglować). Ale o tym zespole dopiero za chwilę.

Najpierw trzeba napisać o Polakach, którzy rozgrzewali, a właściwie to starali się rozgrzać, zebraną publiczność. Niestety niezbyt liczną, ale to nie powinno specjalnie dziwić, bo wtorek to średnio dobry dzień na koncert. No ale skoro kapela jest w trasie to nie co wybrzydzać.

Na pierwszy ogień poszli rzeszowscy Balangersi (zaczęli o 21:15). Po raz pierwszy usłyszałem ten zespół pod koniec 2010 r., udostępnili wówczas w sieci swoją płytę, można chyba tak napisać, demo. Na szczęście na koncert w bliskiej okolicy nie musiałem czekać zbyt długo - w styczniu 2011 r. grali w Sosnowcu na release party drugiego albumu Konopians. I był to - jak można się domyślić - bardzo dobry koncert.

filmik z plenerowego koncertu w Rzeszowie na zachętę

Także w Krakowie zagrali bardzo dobrze. A nawet lepiej, bo oprócz starych numerów z "Nagrywki 2010" (takich jak "Endoprotezoplastyka", "Christina", "Gwiżdżę", "Plumba"), były także i nowe, podobno przynajmniej 6. Mnie najbardziej się spodobał ten o Alibabkach - czekam na wydanie go w jakiejkolwiek postaci. Na koniec Balangersi zagrali "Czy mnie słyszysz?", utwór który powstał na ich przedostatniej próbie, czyli - jeśli się nie mylę - była to jego koncertowa premiera. W ramach bisu publiczność usłyszała "You're Wondering Now" i już na uspokojenie emocji trochę reggae. Koncert zakończył się o 22:20. 





The Balangers, mimo iż istnieją od 2007 r., wydali tylko wspomniane wyżej demo (było dostępne w baaardzo ograniczonym nakładzie). Czas najwyższy na coś nowego, chociażby kolejne demo, zwłaszcza, że materiału mają sporo.

Warto wspomnieć, że w Krakowie swój debiutancki koncert z Balangersami zagrał perkusista Mariusz. Nie zestresował się za bardzo i zagrał, jak stary wyjadacz (pewnikiem pomogła tu obecność groupies).

Po reprezentantach Rzeszowa na scenie, ok. 22:40, pojawili się goście z Warszawy, czyli ska-trójjedność (władca, performer i artysta) z podziemnego kompleksu na Wyspach Bouveta. Tak, tak, o Skadyktatora chodzi. Wraz z nim przybyło Kosmicznego Combo, tym razem trzyosobowe. Łukasz Szemis na gitarze, Victor Quero na basie i Bartek Szemis (znany z The Bartenders i Upbeat Quartet) na perkusji. No i zaczęła się zabawa w różnych konfiguracjach. Na początek Kosmiczne Combo Skadyktatora zostało wzbogacone o Ananta Pradhana, saksofonistę The Void Union. Zagrali na prędce zaimprowizowany kawałek, w skład którego weszły m.in. partie z "Sahary" Laurela Aitkena, grane przez Ananta.




Publiczność wciąż nie reagowała, tak jak życzył sobie Władca Ska Świata, więc zszedł ze sceny do ludu pracującego miast i wsi, także tych amerykańskich (vide infra).




Później saksofonistę z The Void Union zastąpił saksofonista The Balangers, a żeby było mu raźniej, oprócz niego na scenie pojawił się także trębacz i puzonista, w sumie cała sekcja dęta Balangersów.



Na scenę został zaproszony także Damian, wokalista Balangersów, wszak - jak każdy wie, a przynajmniej wiedzieć powinien - co dwa wokale, to nie jeden. Skadyktator i Jego Kosmiczne Combo wzmocnione reprezentantami Podkarpacia zagrali m.in. "Sally Brown".



Oprócz wspomnianych hitów Ojca chrzestnego ska, Skadyktator z zespołem, zagrali też "Shake", "To właśnie on" (utwór z niewydanego demo zespołu Skadyktator & Cytrynki), "I Believe In Music" z repertuaru Louisa Jordana (piosenka ta znalazła się na epce "15:19"). À propos tego ostatniego, publiczność została uświadomiona, że:

miłość i muzyka to fale jednego oceanu
Na koniec zagrano apoteozę ska, oryginalnego ska. Kosmiczne Combo i Skadyktator zakończyli swój set  o 23:10. Szkoda, że grali tylko pół godziny, no ale The Void Union tez chcieliby trochę pograć. Następnego dnia jechali do Warszawy.

The Void Union zaczęli grać ok. 23:35. Jeśli nie lubicie instrumentalnego ska, z bardzo dużą zawartością solówek, to po koncercie moglibyście marudzić. Ja instrumentalne granie uwielbiam, z wiekiem coraz bardziej (może to jakaś prawidłowość?), więc i przyczepić się nie miałem do czego.



Oczywiście piosenki z wokalem też były, a jakże. Zagrali, zarówno co nieco z pierwszej płyty (np. "Glass House"), jak i z "Higher Guns" ("Tea Party Girl", "Revenge", "In Like Flynn"). Nie zapomniano też o najnowszym singlu - "Something to do with Tommy". Były też i klasyki gatunku - "Latin Goes Ska", a na bis "Guns of Navarone" i "Concrete Jungle" (na gitarze, basie i perkusji). Nie będę wymieniał wszystkiego, co zagrali, wszak nie można mieć wszystkiego podanego na tacy. 





W pewnym momencie na scenę został zaproszony Skadyktator.




The Void Union widziałem na żywo po raz pierwszy i, mam nadzieję, nie ostatni. Pełen profesjonalizm i radość z grania koncertu w jednym.     





Czy patrząc na te zdjęcia ktoś ma wątpliwości, że zespół cieszy się koncertami? Nie sądzę. A, jak sami wiecie, sporo jest "gwiazd" (niekoniecznie na scenie ska), które wchodzą na scenę, odwalają pańszczyznę i znikają na backstage'u.




Koncert skończył się ok. 0:45. Potem tylko "chwila" czekania na pociąg (w poczekalni z ławkami, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są choćby w minimalnym stopniu wygodne) i można było położyć się we własnym łóżku.

Na koniec skadyktatorskie przykazania, tego nigdy za dużo:
1. Ska powstało przed reggae.
2. Ska się tańczy a nie poguje.
3. Młody Bob Marley nie grał reggae - grał ska!
To jeszcze kilka zdjęć publiczności i naprawdę koniec.





Relacja pojawi się także na rudemaker.pl. Tam też można zobaczyć więcej zdjęć.

PS warto wpadać na koncerty organizowane przez RACOON GIGS!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz