sobota, 28 grudnia 2013

11.12.2013 - Smooth Beans - Łódź

Hiszpańskie kapele grające muzykę jamajską nieczęsto zapuszczają się w dzikie rejony zwane Polską, ba! bodajże od 2009 r. kiedy to dwa koncerty zagrała Alamedadosoulna, w naszym kraju - jeśli się nie mylę - nie było żadnego przedstawiciela Hiszpanii. Aż do tego miesiąca.

W grudniu bowiem nasz kraj odwiedził zespół Smooth Beans, będący akurat w swojej pierwszej europejskiej trasie. Trasa ta rozpoczęła się 4 grudnia w niemieckim Köln, a zakończyła 14 grudnia w Erfurcie. W międzyczasie Smooth Beans zagrał także w Belgii (Bruksela), Francji (Dijon), Lipsku i kilku innych niemieckich miastach oraz, rzecz jasna, w Polsce - 11 grudnia w Łodzi, a dzień później w warmińsko-mazurskim Kingston.





Miałem niewątpliwą przyjemność być na ich koncercie organizowanym przez Hot Shot Wear w łódzkiej Klubokawiarni Granda, tak więc poniżej kilka refleksji na ten temat.

  Łódź 

Ale najpierw garść informacji o bohaterach tej notki. Zespół Smooth Beans został założony w marcu 2008 r. w Santander, stolicy wspólnoty autonomicznej Kantabria. Rok później wygrali lokalny konkurs Certamen de Música Joven de Cantabria, z którego nagrodę przeznaczyli na pierwsze nagrania. W 2010 r., dzięki wytwórni Liquidator Music, ukazał się singiel "Cantabria’s Finest", a później poszło jak z płatka. W 2011 r. wydano debiutancki album "At Low Fyah!", w 2012 r. następny - "Keep Talking", a w listopadzie tego roku drugą siódemkę ("Sing, Flip And Twist"). Trasa po Europie promowała wydanie "Keep Talking", a przy okazji była formą obchodów 5-lecia kapeli.

Przyznać muszę, że Hiszpania to istne zagłębie świetnych zespołów grających muzykę jamajską, przede wszystkim różne odmiany reggae i rocksteady, ale też ska. Jeśli nie wierzycie to posłuchajcie chociażby The Kinky Coo Coo’s, Hypocondriacs, The Malarians, The Oldians, Transilvanians czy Tasty Grooves. W ten nurt wpisuje się także Smooth Beans grające rocksteady i early reggae (a czasem także ska).

Początkowo do Łodzi mała reprezentacja Brudnego Południa miała jechać ulubionym środkiem transportu miłośników taniego jeżdżenia (wiadomo, kryptoreklama Polskiego Busa), jednak niemalże w ostatniej chwili pojawiła się opcja samochodowa, więc jednak wygoda wygrała z ceną. Do Grandy, mimo stracenia ponad godziny w katowickich korkach, dotarliśmy na czas, a nawet przed czasem, bo zespół akurat wnosił sprzęt. Chcąc nie chcąc miałem okazję przysłuchać się próbom zespołu. Był to idealny aperitif pobudzający apetyt.

Czekając na koncert i jeszcze bardziej zaostrzając apetyt, czym prędzej trzeba było udać się do baru. I tu zaskoczenie, jakże miłe. Granda, będąca malutkim klubikiem, miała bardzo duży wybór piw, i to nie byle jakich - poczynając od Luzaka i Twierdzowego, przez Corneliusy, po Pinty. Minusem (dla kogoś pewnie będzie to wielki plus) jest jedzenie w Grandzie - jak chwalą się właściciele - w 100% wegańskie, fairtrade'owe.   

Smooth Beans jeszcze w "cywilnych" ubraniach:

fot. Mariusz Stasiak
fot. Mariusz Stasiak
fot. Mariusz Stasiak
fot. Mariusz Stasiak

Trochę niepokoiłem się o frekwencję na tym koncercie, zwłaszcza po zobaczeniu tych kilku osób po wejściu do klubu. Wszyscy wiemy, jak to bywa z koncertami w środku tygodnia. Na szczęście powoli, ale systematycznie, pojawiały się nowe twarze - oprócz łodzian, także przyjezdni, zarówno osoby z rejonów Polski odległych od Łodzi (vide Dolny i Górny Śląsk, Warszawa), jak i - sądząc po aparycji i języku - Hiszpanie z Erasmusa lub innego programu wymiany studenckiej, czasowo rezydujący w Łodzi. W końcu niewielki parkiet Grandy był zapełniony, aczkolwiek nie na tyle, by nie można było się ruszyć bez potrącania wszystkich wokół. Krótko mówiąc: było w sam raz.

A sam koncert? Chyba od czasu The Caroloregians i The Ratazanas nie byłem na tak dobrym koncercie w klimacie early reggae / rocksteady, wielkim plusem Hiszpanów jest to, że grają tę muzykę po swojemu, nie są kopią The Aggrolites (swego czasu, co druga kapela chciała grać, jak Amerykanie). Smooth Beans zagrali materiał z obu albumów, m.in. "Our Train", "Numbers Without Face", "Don't Let It Go", "Still Rolling", "All Power To The People", a także "Sing, Flip & Twist" z najnowszego singla, no i covery. Wśród tych ostatnich "Boogie in my Bones" Laurela Aitkena oraz "Ne-Ne Na-Na Na-Na Nu-Nu" Bad Manners. Jednak czegoś, skoro już jesteśmy przy cudzych kompozycjach, zabrakło - "Bankrobbera" z kompilacji "The Clash Goes Jamaican". Przyznać muszę, że jako wielki fan tego wydawnictwa (w Polsce do kupienia w Jimmy Jazz Records), bardzo chciałem - a sądząc po okrzykach, osób takich było więcej - usłyszeć ten utwór na żywo. Cóż, pozostaje nagranie studyjne.  



Smooth Beans brzmieli wręcz idealnie, prawie jakby słuchało się płyty. Czy było to zaletą, czy wręcz przeciwnie - tak naprawdę trudno określić, musiałbym usłyszeć, jak zespół radzi sobie chociażby na scenie dużego festiwalu. Czy zawsze są w tak dobrej dyspozycji, czy może zdarzają im się także słabsze występy.

Na osobną wzmiankę zasługują dwa członkowie Smooth Beans - wokalista Rudy King, grający na gitarze oraz puzonie i klawiszowiec Alfonso Alonso. Ten pierwszy za jego ruchy sceniczne, te ruchy bioder à la James Brown (płci pięknej na pewno zrobiło się gorąco!). Drugi natomiast za to, co wyczyniał na swoim instrumencie, a wszystko to z nieco arogancką, wyniosłą miną. Jeśli jeszcze z rok czy 2 lata temu byłem wielkim entuzjastą instrumentów dętych, to teraz powoli staję się coraz większym fanem klawiszy - i to nieważne czy będą to organy Hammonda, czy keyboard Yamahy.   

fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
fot. Japko
Co ciekawe, w czasie koncertu można było usłyszeć pewne nader kontrowersyjne hasła, ot choćby "Smoleńsk, kurwa!". Ale o co konkretnie chodziło i jaki ma to związek z enigmatyczną "Reggae Prawicą" to już... kto ma wiedzieć ten wie. ;) Koncert ten, o czym warto wspomnieć, był pierwszą od kilka lat okazją spotkania całej redakcji RudeMaker.pl (poprzednia okazja to, zdaje się, koncert The Aggrolites we Wrocławiu; oby na następne spotkanie nie trzeba było czekać kilku lat). 

Po zakończeniu przez Hiszpanów setu i zagraniu bisów (jak zwykle pozostał spory niedosyt) muzykę zaczął serwować Japko (1/2 Hot Shot Sound). Przy hitach, m.in. Alibabek, wreszcie można było zrobić zakupy, a ceny Smooth Beans mieli wręcz wyborne (40 zł za LP). 

fot. Mariusz Stasiak
fot. Mariusz Stasiak
fot. Mariusz Stasiak
Już przed klubem uskuteczniona została mała dyskusja z pewnym bywalcem wielu zagranicznych gigów o koncertach, a właściwie after party na imprezach ska/sh reggae w Wiedniu (poniekąd także w Pradze). Jak to jest - zastanawialiśmy się - że w Wiedniu parkiet jest pełny, nawet gdy impreza jest w środku tygodnia, a w Polsce często nawet w weekend zieje pustkami. Czyżby inna mentalność publiki? A może to wina organizatorów? Ktoś zna odpowiedź?

Zdjęcia niejakiego Księgowego Filiniego:


















Była to moja trzecia koncertowa wizyta w Łodzi, ale pierwsza niepunkowa (wcześniejsze to Wunder Wave w Dekompresji). To, że przyjadę na kolejny gig organizowany przez Hot Shot Wear to tylko kwestia czasu. Zdecydowanie!

Kilka filmików z Grandy, może oddadzą chociaż znikomy procent energii płynącej ze sceny. Może.






A na koniec dwa wywiady, jeden przeprowadzony przez Hot Shot Wear (organizatora łódzkiego koncertu) >>KLIK<<, a drugi - przed olsztyńskim koncertem - przez Magdę Miszewską z radia UWM FM.


Relację można można przeczytać także na

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz