wtorek, 9 października 2012

12.09.2012 - MiSanDao, Wee Wees, Opcji Jest Wiele - Kraków

Na początku sierpnia w sieci pojawiły się informacje o przyjeździe do Polski MISANDAO, oi!-owej kapeli rodem z Państwa Środka. Mieli zagrać w naszym kraju 2 koncerty - w Krakowie oraz w Warszawie. Początkowo rozważałem wizytę w stolicy, ale ostatecznie - ze względu na czas dojazdu ze Śląska i krótsze czekanie na powrotny środek lokomocji - przeważył Kraków.

Koncert w mieście Kraka odbył się w klubie Kot Karola, klubie pełnym zakamarków i zaułków. Nawet gdyby na koncert przyszło tam ze 200 osób, to i tak - zakładając, że wszyscy nie skupiliby się w salce koncertowej - nie byłoby tego widać. Z drugiej strony ta "zakamarkowatość" i grube mury, ma swoje zalety - nie trzeba wychodzić z klubu, by uniknąć wątpliwej przyjemności słuchania jakiegoś miernego zespołu - bo, zakładam, że i takowe ansamble grają tam koncerty.


Koncert rozpoczęła miejscowa kapela Opcji Jest Wiele. Powstali w 2008 r., dwa lata później wydali epkę pt. "Białe Tabletki". Na koncercie nie zaprezentowali nic, co mogłoby mnie zainteresować, ot taki sobie punk rock aspirujący do bycia ska punkiem, więc postałem chwilę pod sceną i poszedłem napić się piwa. 

Przy okazji, warto wspomnieć o cenie piwa, bo ta - delikatnie mówiąc - mnie zaskoczyła. Żubr w butelce sprzedawali po 5 zł, co biorąc pod uwagę lokalizację klubu (znajduje się przy samym Rynku, rzut kamieniem od Kościoła Mariackiego) było nader korzystną ceną. Ciekaw jestem, czy była to jednorazowa promocja tudzież promocja koncertowa, czy jest tam tak na co dzień.   

Jako drugi na scenę wszedł zespół Wee Wees, jak określono go w opisie wydarzenia na facebookulegendarna punkowa brygada z Krakowa. Zapewne tak legendarna, że ich legenda nie wyszła poza obręby miasta. Tymi oto słowy wokalista przywoływał publiczność:

Chodźcie słuchać moich słów, a jak nie to spierdalajcie.

To plus sama stylówa członków Wee Wees pozwalała domniemywać, że będzie co najmniej śmiesznie.




I w rzeczy samej, tak właśnie było. Grzechem byłoby nie zacytować tekstów kapeli. A jako że są przedstawicielami nurtu short track punk rock, nawet i dwóch. Najpierw coś po angielsku:
aj em e pank
aj em no fjuczer
i hew e leder
end aj hejt ju
aj em e pank
so stej ełej
bikoz aj kil ju
on ewry dej
 a teraz po polsku, wszak Polacy nie gęsi...:

starca emeryta
poczęstuje trepem
po co będzie łaził
ryj mu zara sklepie

a staruszce z siatą
i kundlem sierściuchem
morde zara złoje
mym nowym łańcuchem

ref. bo ja jestem inny
i nie mam przyszłości
więc się odpierdolcie
no bo tak
A tutaj wersja obrazkowa dla tych, którzy mają problemy z tak dużą ilością literek.


Było szybko i konkretnie. Prawie jak u GG Allina, którego jestem fanem. No może, w porównaniu do Allina, za dużo sacro punka, a za mało pornografii.  


Po supportach i ciągnącej się niemiłosiernie przerwie nadszedł czas na MiSanDao. Jak przystało na zespół skinheads, wzięli oni swoją nazwę od... lokalnego łakocia. Tego i kilku innych ciekawostek możemy się dowiedzieć z wywiadu przeprowadzonego z Lei Jun, wokalistą zespołu, przez Marcelinę Obrzydowską (ukazał się w tygodniku "Przekrój"). 

Jeszcze przed koncertem sam zespół wzbudził pewne kontrowersje swoimi poglądami. Odwołują się bowiem do pierwotnego etosu ruchu skinheads, głosząc hasło: NO NAZIS! NO RACISM! NO FASCISM!, a to różnym muzyczno-subkulturowym specom jest bardzo nie w smak.

MiSanDao powstał w 1999 r. w Pekinie. Trzy lata później wydali swój debiutancki album pt. "Clamp Down". W 2005 r. wydali własnym nakładem kolejny album, "Proud Of The Way". Zainteresowała się nim niemiecka wytwórnia Saalepower Records, dzięki której rok później ukazała się reedycja na CD i LP. Od tamtego czasu Chińczycy stali się bardzo popularni w Niemczech. Sporej popularności przysporzył MiSanDao także występ w filmie dokumentalnym "Oi! Skins in Beijing" nakręconym przez Maxa Celko i Heike Scharrera (część 1, 2 i 3). W 2007 r. Saalepower Records wydało "Tour Show in Europe", będący zapisem pierwszej europejskiej trasy chińskich skinheadów. Dwa lata później nakładem tej samej wytwórni ukazał się, jak na razie ostatni w dorobku MiSanDao, album "Chinese Boot Boys".

Do Krakowa pojechałem właściwie z jednego powodu - żeby zaliczyć koncert punkowego zespołu z Chin, wszak nieczęsto ma się okazję widzieć na własne oczy taką egzotykę. To że grają oi! music było dodatkowym, ale bardzo istotnym, smaczkiem. W sieci można natrafić na różne opinie na temat MiSanDao, wśród nich i takie, że to przeciętna (ba! nawet słaba), wtórna kapela, których wiele jest chociażby w samych Niemczech. Ich jedynym atutem jest to, że pochodzą z Chin. Cóż, każdy orze jak może. Prawda jest taka, że punk rock (także oi!, street punk czy inne podgatunki) to nie jest żadna wirtuozeria, bo i nie o to w tym wszystkim chodzi. Niewiele jest zespołów, grających coś oryginalnego, ale jak to się mówi, wszystko już było, a cytując tekst z "Rejsu":
Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę.

Sam koncert Chińczyków to było solidne oi!-owe granie. Nie wiem, jak z płyt, bo słyszałem raptem ze 2 piosenki na youtube, ale na żywo jak najbardziej dają radę. Tematyką piosenek nie odbiegali od większości zespołów z tego nurtu (wiadomo, skinhead style, working class, piwo itd.). Co prawda na setliście widniały 2 tytuły po chińsku, ale dałbym sobie palec uciąć, że śpiewali tylko po angielsku.

Publiczność usłyszała m.in. "We Are Skinhead We Are Punk", "Chinese Boot Boys", "Skinhead Never Walks Alone", "It's Not My Game", "You Are Punk" i "Union In Beijing".

Po zakończeniu jeszcze dwukrotnie musieli bisować. Najpierw kontynuowali część oi!-ową (takimi kawałkami, jak "One More Beer" czy "Way Of Life"), a za drugim razem zagrali to czego brakowało mi w czasie zasadniczej części ich występu, ska i skinhead reggae. Na szczęście w końcu się doczekałem kilku kawałków, wśród których największy aplauz publiki zdobył cover pewnego klasyka. Kto był ten pewnie wie, o który skinhead hit chodzi. Jeśli nie, to podpowiem tylko, że było to coś z repertuaru "Ojca Chrzestnego Ska". 












Wypad do stolicy Małopolski zaliczam do udanych. Nie dość, że zobaczyłem 2 fajne koncerty, to wreszcie odwiedziłem przybytek zwany Kotem Karola (ostatnimi czasy sporo się tam dzieje). Teraz pora na coś z Japonii, najlepiej gdzieś na Śląsku.

Więcej zdjęć znajdziecie na PICASIE.

1 komentarz: